niedziela, 25 stycznia 2015

(p)anestetyk

Studiuję sobie podyplomowo. Kończy się pierwszy semestr i mam kilka przemyśleń.

Im więcej wiem o nauczaniu tym mniej mi się ono podoba. Kiedyś lubiłam uczyć (wtedy włoskiego), ale od tamtego czasu minęło 16 lat i chyba znalazlam po drodze milion innych rzeczy, które sprawiają więcej satysfakcji i są mniej frustrujące. Jednakowoż pieniędzy z nich raczej nie będzie, więc brnę w raz obranym kierunku, acz coraz niechętniej. To nie jest dobry znak.

samanthadoodles.deviantart.com
Najwięcej frajdy sprawiają mi przedmioty poboczne - psychologia (moje hobby), emisja głosu i mój absolutnie bezkonkurencyjny faworyt - "elementy historii i kultury krajów anglojęzycznych" z TYM panem. Nie dość, że ma fenomenalną wiedzę, którą przekazuje z pasją i poczuciem humoru, to jeszcze robi to w płynnej idiomatycznej amerykańskiej angielszczyźnie. Rarytas i balsam dla ucha. Fakt, że te zajęcia są dla mnie jak łyk tlenu i półtoragodzinne wakacje w raju z gratisową ścieżką białej damy, tylko potwierdza moje obawy: w głębi duszy nie jestem nauczycielem. Jestem filologiem. Urodziłam się filologiem i umrę filologiem, dla którego najwiekszą podjarką jest rozkmina tekstów sprzed paru stuleci.

Niestety za to słabo płacą a frank drożeje, więc postaram się jak umiem najlepiej.




Brak komentarzy: