Matju czuje się jakby lepiej, chociaż jest nieprzeciętnie marudny. Średnia, zamknięta w domu, dostaje kompletnego świra, czasem się zastanawiam czy by jej nie wyegzorcyzmować za pomocą porządnego, skórzanego paska... Jedynie Najstarsza jest oazą spokoju i posłuszeństwa oraz rozsądku, Bogu niech za nią będą dzięki.
Cierpliwość skończyła mi się dziś o poranku, kiedy poczułam gorączkę a następnie podjęłam próbę konsumpcji śniadania. Próbę, dodam, zakończoną niepowodzeniem, albowiem spuchnięty lewy migdał zatkał mi gardło i bardzo utrudnia przełykanie, a boli przy tym jak #$#$%^^. Pół głowy mam wyłączone z użytkowania aż do karku. Oczywiście, nikogo prócz mnie to nie interesuje ;) a najmniej małego wyjca, który wytrwale czepia się moich kolan, piszcząc "mamomamomamomamooooo!" Jeszcze jedno "mamo" i pójdę się powiesić na pasku od szlafroka.
Od kilku dni nie opuszczam mieszkania. Życzliwi sąsiedzi (niech imię ich będzie błogosławione!) okazjonalnie zaopatrują mnie w produkty pierwszej potrzeby oraz wyrzucają górę worków ze śmieciami, która mi ciągle odrasta przy drzwiach. Zaczynam cierpieć na całkiem porządny przypadek klaustrofobii. Nieustannie wietrzę pokój za pokojem, a i tak cały czas czuję, że się duszę. Przyklejam nos do szyby i patrzę na ten piękny, świeży śnieg na zewnątrz. CHCĘ WYJŚĆ. WYPUŚĆCIE MNIE. Od oglądania kreskówek z dziećmi gnije mi mózg. Nie mam siły na nic.
9 komentarzy:
Wyobrażasz więc sobie,że ja siedzę z taką "średnią" dzień w dzień?
I nie wiem jak to ująć ale możliwośc wywietrzenia nie jest dla mnie żadną atrakcją. WYchodzę na góra 40 min dziennie zbieram się do tego wyjścia od rana. jak już wyjdę to się uzapierdalam za latającymi w odwrotnych kierunkach dziećmi, wpadającymi w gówna psie, wrzeszczącymi, piszczącymi i tak dalej. Użalam się może, bo zdrowe, bo mądre. Ale już kurwa mać nie mogę,nie mam siły. Pisk,wrzask,żadne mnie nie słucha, żadne nie ma respektu. Zgubiłam się,nie mam siły do nich (zwłaszcza do starszej). Nie mam metody wychowawczej, nie wychowuję jej, ona sę ciągle drze i drze, skacze, drze. Nie mam ochoty podejmować dyskusji, tłumaczyć. Zawsze konczy się piskiem,wrzaskiem. Nie dociera żadne moje słowo.
a mi łzy napływają do oczu, nie potrafię nic zrobić, słucham tego wrzasku jak przedśmiertnej melodii
oj tak tak. Przez ostatnie parę lat chłopcy nie chorowali i zdażyłam juz zapomnieć jaki to kibel. Teraz siedzę w domu od 3 grudnia... i końca póki co nie widać. Zero spacerów, gwiazdkowych zakupów, rekolekcji. Pieprzone kreskówki, czytanie dzieciom i granie z nimi w szachy + mały wiecznie chcacy na ręce a w nocy wstawanie co kilkanascie minut. Pisałam już że chcę tego końca świata a jak nie nadejdzie to chcę rozwodu i z zrzeknięciem się opieki nad dziećmi... I co z tego ze będę musiała sie z tego spowiadać;)
Małgorzatka, tak właśnie myślałam o Tobie i nie wiem jak dajesz radę, ja bym ocipiała, też bym płakała dzień w dzień... Bezradność jest okropna :(
Gosia, no to jest nas dwie ;) Jak końca świata nie bedzie to ja opuszczam rodzinę i spieprzam na Karaiby...
Czytanie dzieciom, ech... Nie chce mi się :P
A weź się i nie użalaj jak dzień w dzień Dzień Świstaka i to samo i końca nie widać, a nerwów już brak...
no tak ale ten gość od dnia swistaka ,jak pomnę, przynajmniej dzierżył w dłoni drinka z palemką (to zdaje się pina colada była..)
No tak, racja... ale ja to bym potrzebowała więcej niż jednej pinacolady żeby zmienić podejście do życia :P
Prześlij komentarz