Brutalne i bezwzględne życie zmusiło mnie do zakupu nowych spodni. Wszystkie te, które mam schodzą mi już z, za przeproszeniem, tyłka, bez rozpinania. Właśnie dziś rzucili w naszym okolicznym Tchibo całkiem przyzwoite ciuchy w nieodstręczających cenach, więc wzięłam głęboki oddech, spojrzałam grozie w twarz i zdecydowałam - a wezmę samochód i pojadę. Sama. Bez krzepiącej mężowskiej obecności na fotelu pasażera :) A co...
Wolni ludzie w takich razach wychodzą i jadą. Matki nie mają tak lekko.
Wykłóciłam się z dziewczynkami (mamooo, my chcemy oglądać bajkę/iść na plac zabaw/ iśc do cioci/ iśc na hulajnogę/ zostać w domu/cokolwiek innego), przekupując je obietnicą lodów u Grycana i obiadu w Makdolcu. Przewinęłam Mateusza, nakarmiłam go, przewinęłam jeszcze raz i przebrałam bo dokumentnie się, excusez le mot, obrzygał. Nakarmiłam ponownie i co prędzej zadokowałam w foteliku. Zmusiłam starsze do ubrania się, skorzystania z toalety oraz założenia butów, wszystko przy akompaniamencie wrzasków Mateo, który najwyraźniej uważa przebywanie w foteliku za wymyślną torturę.
Wzięłam fotelik z wrzeszczącą zawartością, na ramię zarzuciłam dwie torby z okołodzieciowymi przydasiami, złapałam Anię za rękę, bo uciekała. Zuzia, na szczęście, jest już sterowana głosem. Inaczej musiałabym chyba założyć jej smycz, bo trzeciej ręki nie posiadam. Tak wyekwipowana ruszyłam na parking. Moje auto stoi na innym osiedlu, więc obarczona bagażem i potomstwem musiałam przeczłapać dość długi dystans ulicą, budząc spore zainteresowanie. Mateusz ciążył, Ania ciągnęła, torby wrzynały się w ramię, Zuzia marudziła, a wszystko razem doprowadzało mnie do ciężkiej cholery.
Dotarliśmy na parking. Zuzia zobaczyła samochód i z lekkim zaniepokojeniem spytała - "a gdzie tata?". Odrzekłam, że taty niet, dziecino, w pracy jest. To mama będzie jechać. Zuzi zaniepokojenie wyraźnie wzrosło ;) - "mamusiu, a czy ty na pewno dasz sobie radę?" ;P
Uciszyłam wątpliwości, zapewniając, że ależ tak kochanie, mamusia na pewno da sobie radę, chociaż ręce mi z lekka drżały ;) Zapędziłam do fotelików, przypięłam, Mateo szczęśliwie zamilkł i zasnął.
Dojechałam do CH Targówek z sercem na ramieniu, wkurzając prawdopodobnie wszystkich na drodze, bo uparcie jechałam baaardzo powoli ;) Ale niech się uczą cierpliwości piraci jedni, zielony listek mam więc mogę jechać zgodnie z przepisami ;)
Zakupy przebiegły względnie bez zakłóceń, nie licząc wyjącego Kluska.
Powrót takoż.
Klusek wył jak kojot na tylnym siedzeniu, Zuza z Anią przekrzykiwały się nawzajem a ja usiłowałam się połapać który pas prowadzi dokąd i gdzie mam skręcić. Usilnie powstrzymując się od barwnych przekleństw we wszystkich znanych mi językach :)
Z parkingu trzeba było przetransportować to co zwykle + zakupy. Klusek wył. Zuzia marudziła, Ania zawisła na mojej ręce, prawie wyrywając ją ze stawu, torby niemal odpiłowały mi ramię :) Dopełzłam do domu ociekając potem i zgrzytając zębami.
Podsumowując, coś co dla normalnego człowieka stanowi rzecz zupełnie, niezauważalnie zwyczajną, albo miłą rozrywkę, dla matki z trójką małych dzieci jest istną harówą, do tego szarpiącą nerwy. Jeśli ktoś mnie jeszcze raz zapyta: "A ty co, SIEDZISZ w domu?" (z przekąsem sugerując leniwe pierdzenie w stołek) niech będzie przygotowany na spotkanie z moim prawym sierpowym. Howgh.
11 komentarzy:
No tak, dzieci potrafią dać w kość. Ale są też często pociechą. Ja sama zawsze jestem zatrudniana do pilnowania mniejszych członków rodziny na wszystkich uroczystościach. Zapraszam do siebie na chwilę wytchnienia przy czytaniu opowiadania.
a jak przymierzyłaś spodnie? :P
dla mnie spacer w ogóle
to droga przez mękę
pozdrowienia:)
A ja zaloze sie, ze bez przymierzania kupilas....
Racje mam?
Swietny tekst!
"Ale niech się uczą cierpliwości piraci jedni, zielony listek mam więc mogę jechać zgodnie z przepisami"...
Nobla by Ci dac!!!!!
Kocham Cię za ten tekst!!! A dżinsy ładne???
Hehe, oczywiście, że kupiłam bez przymierzania :P Wrzuciłam do koszyka co prędzej aby tylko rozmiar się zgadzał ;)
Dziękuję :)
Dżinsy ładne, na moim odchudzonym tyłku całkiem całkiem wyglądają ;P
A ja lubię jeździć z dziećmi, zakupy z nimi tez lubię. Oczywiście nie są bezinteresownie grzeczne, ale i wymagania mają niewielkie, wystarczą lody z pudełka, w domu. Im dłużej i więcej ich mam, tym mniej mnie męczą/denerwują/stresują. Albo to ja się starzeję.
Szacun ;) Ja chyba jestem zbyt samolubna na matkę niestety. Ale jakby już za późno na refleksję ;)
nieźle. jestem z ciebie dumna, zwłaszcza że tych pasów tam mnóstwo przy tym wiadukcie...
ja do podblokowej stokrotki nie lubie nawet chodzic z 3 potworów bo widowisko stanowimy niezłe a co dopiero jakaś wieksza galeria... szacun!
aha i też mówie o sterowaniu głosem ;)
:)
Normalnie Ewo chylę czoła... Nie wyobrażam sobie na dzień dzisiejszy drugiego dziecka a trzeciego to już moja bujna wyobraźnia pojąć nie potrafi :)
Trzymaj się, pozdrawiam :*
Prześlij komentarz