wtorek, 2 października 2012

Ranek wita nas, do przedszkola czas

Zazwyczaj obowiązek odtransportowania Średniej do przedszkola spoczywa na Małżonku, chyba, że musi się stawić w pracy na 7.00 rano, co zdarza się od czasu do czasu. Kiedy Małżonek jest w podróży służbowej i delektuje się ciszą hotelowego pokoju i posiłkami w restauracjach, cała logistyka spada na moje obolałe barki ;). Na szczęście są życzliwi sąsiedzi, chętni do pomocy i przechowania Kluska od czasu do czasu, żebym nie musiała ciągnąć go ze sobą, zwłaszcza w niesprzyjającą pogodę.
Tak więc pozostaje mi tylko ubrać dziecinkę (Nie chcę spodni, chcę spódniczkę! Nie chcę tej, ona ma guziczki, nie założę z guziczkami, są brzydkie! Nie chcę różowego, chcę zielony! Nie chcę tych rajstop, chcę inne! Dlaczego mam założyć kurtkę, nie będzie mi zimo! Nie chcę tych butów, chcę czeszki!) , przekonać ją, że jednak idzie dziś do przedszkola (Nie pójdę do przedszkola! Nie chcę pójść do przedszkola! Już nigdy nie pójdę do przedszkola!), odebrać jej wszystkie przedmioty, które usiłuje zabrać ze sobą (Chcę kucyka! Misia! Chcę zabrać soczek w butelce! Jestem głodna, chcę zabrać banana! Chcę książeczkę! I jeszcze tą o kupie!) i już możemy wyruszać do placówki wychowawczo - opiekuńczej.
Z chwila wyjścia na dwór nastrój zwykle drastycznie się zmienia. Może to wpływ świeżego powietrza, albo co... W każdym razie Średnia nabiera animuszu i maszeruje raźnie i na ogół bez marudzenia. W okolicach furtki, przez którą wychodzimy na ulicę, zaczyna śpiewać ;) Śpiewa bardzo głośno i z entuzjazmem, sepleniąc z lekka, co dodaje jej specyficznego uroku ;) Budzimy życzliwe zainteresowanie na ulicy - wysoka, rozczochrana (rano nie mam czasu się uczesać) nieco zgarbiona i wyraźnie niedospana kobieta w niezbyt czystych dżinsach, trampkach i bluzie z kapturem, prowadząca za rękę żwawo podskakującego, różowego krasnala, śpiewającego na cały głos ;)
Muszę powiedzieć, że gdyby nie świadomość, iż Matju u sąsiadki prawdopodobnie demoluje mieszkanie, życzyłabym sobie, żeby ta droga do przedszkola trwała nieco dłużej, bo to jedyny czas, który mogę spędzić ze Średnią sam na sam, a ona bardzo tego potrzebuje.

Dziś oglądali teatrzyk:



Przedszkole oferuje zajęcia dodatkowe. W zeszłym roku zapisaliśmy Średnią na plastykę, w związku z czym zostałam zasypana ogromną ilością kreatywnych prac, typu "rybka z płyty CD" albo "stworek z rolek po papierze toaletowym" i tak dalej. W tym roku zapisaliśmy ją na dżudo ;) Podchodzi do treningu z pewną rezerwą ("bo pan mi zrobił fikołka a ja się bałam"), ale mam nadzieję, że przyzwyczai się i polubi. Po pierwszych zajęciach zapytałam, jak było. Odpowiedziała: "i pan kazał nam tak do góry i musieliśmy ręką  a potem nogą i skakać i biegać". Wow. Wszystko jasne.

4 komentarze:

Małgorzatka pisze...

Fajnie, że chodzi do przedszkola. I jakoś w ogóle Ci nie choruje ta Ania..
(odpukać oczywiście:))
Ja mam okazję do spędzania czasu sam na sam z Helą na spacerach po 16 jak tata wróci,spacer wygląda mniej więcej tak (już nie będę wspominać o ubieraniu się;P): ja nie chcę iść, nie mam siły chodzić, ja chcę do domu, ja chcę soczek, ja chcę wypić soczek w domuuu aaaaa
:P

Cuilwen pisze...

No super... Aaaaaa! To może daruj sobie spacerowanie?
Anka chorowała w zeszłym roku, najwięcej chorób jest w trzylatkach, starszaki są bardziej odporne. Poza tym ona chorowała sporo kiedy była mała, Zuza poszła do przedszkola i przywlekała systematycznie każdą zarazę, która się tam pojawiła ;)

Kajka pisze...

Ooo, to tak jak u Kuby na break coś tam - "pan kazał nam się najpierw połamać, a potem robiliśmy takie łamańce" ;)

Cuilwen pisze...

LOL no widzisz, od razu wiadomo o co chodzi :P