Dzieci mają to do siebie, że kiedy już zaczną mówić, nie zamykają im się dzioby. Przynajmniej tym moim. Ponadto umieją zadawać to samo pytanie kilkanaście albo i kilkadziesiąt razy w odstępach minutowych, mimo, że udzielasz im zawsze takiej samej odpowiedzi.
Dla sportu policzyłam dziś, ile razy Zuzia zapytała "A kiedy będzie podwieczorek?" między godziną 13.30 (koniec obiadu - dziecina łyknęła ostatni kęs i od razu zapytała co na podwieczorek) a 15.30. Otóż pytanie owo padło dokładnie 43 razy.
Czyż można w takich warunkach nie oszaleć?
To tylko jeden z przykładów. Takich wesołych pytań jest więcej.
Za dwudziestym razem masz nieprzepartą ochotę powiedzieć "Zamknijże się do jasnej cholery albo ci przyleję". Oczywiście, byłoby to niedopuszczalne i niepedagogiczne, więc cedzisz coś przez zaciśnięte zęby, uzyskujesz minutę lub dwie spokoju i znowu to samo.
Podobnie ze słowem "mamo!", które wwierca ci się w mózg już nie dziesiątki, ale setki razy dziennie, na kilka głosów, w kilku intonacjach. Słyszysz "mamooooo!" i z wysiłkiem tłumisz instynkt ucieczki...
Poradniki wychowania dzieci zalecają konsekwencję, na przykład w odmawianiu dziecku słodyczy, czy stawianiu wymagań. Ale pamiętaj - to nie dziecku zależy, tylko tobie. Dziecku zależy na czymś wręcz przeciwnym i użyje wszystkich dostępnych sobie środków, żeby to uzyskać.
Dla mnie najskuteczniejszym łamaczem woli jest właśnie uparte gadanie. Po godzinie wiercenia dziury w brzuchu jestem gotowa na wszystko, żeby tylko zapanował spokój.
Gdybym próbowała być stale konsekwentna, zamiast siedzieć przed komputerem przy własnym biurku, oglądałabym teraz świat z zacisznej celi w Tworkach.
Ale kto wie, może byłoby mi tam lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz