Wczoraj Ania dała z siebie wszystko. Od rana marudziła, a po południu włączyła syrenę. Ryczała równo GODZINĘ, cała była sinoczerwona od płaczu. Próbowała coś zjeść, ale wyglądało jakby nie mogła ssać, albo jakby zapomniała jak to się robi... Serce mi się krajało a ręce trzęsły. Spróbowałam chyba wszystkiego żeby ją uspokoić, ale nic nie skutkowało. Dziecko mi zaczynało wysychać, więc z braku lepszych pomysłów zapodałam jej nurofen - jak nie pomoże to przynajmniej nie powinien zaszkodzić. Po chwili Ania zaczęła cichnąć, zjadła, a ryk zamienił się w normalne jęcząco-zawodzące marudzenie.
Zajrzałam jej do buzi a tam... chyba dolne jedynki zamierzają się wydostać.
Ciekawe ile to jeszcze potrwa. martwi mnie, że młoda nie może ssać.
Zuzia była butelkowa - zęby nie zęby ale swoją porcję mleka zawsze wciągnęła i czesto wołała o dokładkę ;) Takie hece jak wczorajsza są dla mnie szokiem, przyznam. I, hmmm, kolejnym argumentem na plus karmienia butlowego ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz