poniedziałek, 29 grudnia 2008

Chrzest i okolice

Wczoraj odbył się chrzest Anny Marty. Nareszcie... 

We wtorek, dzień przed Wigilią musieliśmy udać się do spowiedzi (przed chrztem obowiązuje spowiedź na kartki - proboszczowie nie wierzą na słowo wiernym i muszą mieć w papierach karteczkę z poświadczeniem odbytej spowiedzi, podpisaną przez spowiednika. Jak w podstawówce :)). Przyznaję, ze gdyby nie kartka to chyba bym się nie zdecydowała - byłam chora, dziewczynki też. A nie dało się tego załatwić wcześniej, bo spowiedź ma sie odbyć w tygodniu poprzedzającym chrzest.
Pojechaliśmy więc do kościoła: ja z klującym się zapaleniem gardła, Ania z gorączką 38,5 stopni i kaszląca Zuza. Msza się zakończyła, z tyłu, w okolicy konfesjonałów kłębił się tłumek. Jako, że nie było widać uformowanej kolejki stanęłam w pobliżu konfesjonału. Nagle ktoś mnie szarpnął za rękaw:
- Pani do spowiedzi?
Ja na to, że owszem.
- Ale kolejka jest!
Popatrzyłam na tę sporą grupkę i bardzo uprzejmie, wręcz pokornie poprosiłam o przepuszczenie, tłumacząc że mam ze soba małe dziecko z gorączką, w dodatku karmione piersią.
Na to Lud Boży oczekujący na spotkanie z Panem w Sakramencie Pojednania zareagował jak kolejka w socjalistycznym mięsnym po szynkę z kością. Szczegółów oszczędzę, w każdym razie posłusznie stanęłam na końcu (musiałam, ta kartka...), i łykając łzy (mało jestem odporna na ludzi, poczułam się cokolwiek upokorzona niektórymi uwagami) odczekałam swoje.
Ance oczywiście sie pogorszyło po tym wypadzie, przemrożona gorączka uderzyła ze zdwojoną siłą, katar się nasilił do tego stopnia, że podczas czyszczenia nosek krwawił.
Ciśnie mi się komentarz, ale się powstrzymam.

Chrzest szczęśliwie odbył się bez większych zakłóceń. Ania darła się umiarkowanie (Msza wypadła w porze drzemki). Przeżuła białą sz(m)atkę, o mało jej nie podpaliła machając w pobliżu płomienia świecy. Przeżyła pierwsze spotkanie z butelką - przewidująco zabrałam do kościoła butlę z ciepłą woda i odrobiną glukozy. Ania załapała szybko co z tym zrobić i wypiła prawie 250ml  :) Usiłowała również zdemolować świecę, na którą chrzestny tata poprzedniego wieczoru cierpliwie  przyklejał pęsetą jej imiona z mikroskopijnych literek (szacun dla niego!) :)
Zuza zachowywała się bardzo grzecznie, marudziła umiarkowanie, jednym słowem - stanęła na wysokości zadania. Po Mszy, oddana pod opiekę dziadków, korzystając z ich nieuwagi (dziadek zajął sie zdjęciami, babcia konwersowała z proboszczem) oddaliła się w nieznanym kierunku, wybrała wolność. Na szczęście po kilku minutach udało się ją odnaleźć.
Obiad wypadł nieźle, zważywszy na fakt, że dzień przed chrztem zepsuł nam się piekarnik, więc nie dało się przyrządzić zaplanowanej pieczeni, musieliśmy improwizować.

Przyszły mąż mamy chrzestnej jest fotografem, więc w prezencie dostaniemy zdjęcia :) Jupi! :)
Mam nadzieję, że wyszliśmy na nich jakoś przyzwoicie :) Ania nie miała białego ubranka. Jakoś nie mogłam znaleźć żadnego stosownego ubranka, ktore nie byłoby uszyte ze szpitalnie białego poliestru made in china, ze złotymi hafcikami; poza tym trudno znaleźć coś na 6miesięczne dziecko, które ma rozmiary rocznego.
Szalenie podoba mi się ta sukienka, ale jest za mała i na pewno za droga :) Więc odziałam Ankę w normalny polarowy pajac w niebieskie gwiazdki :) I też dobrze :)



2 komentarze:

coralie pisze...

podziwiam i gratuluję wytrwałości, nie wiem czy ja nie odwróciłabym się na pięcie (mimo szczytnego celu - kateczka rzecz ważna). takie sytuacje zawsze wyprowadzają mnie z równowagi, może dlatego moje dzieci jeszcze "grzeszne", ale wkrótce ma się to zmienić. zaczynam się bać.
wszystkiego dobrego dla WAS :)

Cuilwen pisze...

Mnie brak chrztu bardzo męczył, więc poświęciłam swoje ego dla wyższego celu ;)
Oby Was nic przykrego nie spotkało przy takich okazjach :)