Dziś na przykład, musiałam rozwiązać błahy z pozoru problem braku pieluch dla Ani. Małżonek nie zatroszczył się o zapas przed wyjazdem, a na naszym derbixie takich towarów dostać nie można. A jak można to w cenie przyprawiającej o atak serca.
W związku z powyższym wybrałam się do Carrefoura. Autobusem, rzecz jasna. Z wózkiem (Zuzia) i chustą (Ania). Wózek - Emmaljunga Smart - 16 kg. Zuzia - 22 kg. Torba do wózka załadowana betami - 2 kg. Razem 40 kg. Ciężko sie to pchało o podbijaniu na krawężnik czy do autobusu juz nie wspomnę.
Wózek Emmaljunga Smart ma, oprócz licznych zalet, sporo wad, ktore na codzień uprzykrzają mi życie. Wybierałam go, będąc jeszcze w ciąży z Zuzią; teraz, bogatsza o wiele doświadczeń, takiego błędu bym już nie popełniła. Przede wszystkim brak skrętnych kółek - przy dużym obciążeniu czyni to z wózka istny czołg, manewrowanie którym wymaga wysiłków godnych Herkulesa. Ale największa porażka konstrukcyjna to barierka spacerówki zamocowana na stałe, bez możliwości otwierania. Dziecko trzeba podnieść i przycelować nogami pod barierkę a zadkiem w siedzisko. Zuza do wózka wchodzi na wcisk, podczas wkładania co chwila a to czymś zaczepi a to but utknie... Wyobraźcie sobie teraz: z przodu w chuście 9 kg Ania, w wyprostowanych rękach podnoszę 22 kg Zuzię i na ślepo (Anka spora jest i mi lekko pole widzenia zasłania) próbuję ją wcsnąć do spacerówki :D Niby brzmi niewinnie, ale jak sie taki manewr wykona kilka razy to ręce zaczynają odmawiać posłuszeństwa.
Jak dotarłam do sklepu byłam zlana potem i półżywa - z wysiłku i wkurzenia (Ania nie lubi ograniczeń i denerwuje ją czapka, golfik, kurtka... Szarpie się w chuscie, wije, wygina i płacze, do szału mnie to doprowadza).
Do ładunku na wózku doszły jeszcze zakupy, pewnie z 5 kilo.
Po powrocie musiałam cały majdan zataszczyć na trzecie piętro.
Powiem krótko - przez dobrą godzinkę mięśnie mi powysiłkowo drżały i miałam problem z utrzymaniem się na nogach tudzież z utrzymaniem w ręku szklanki :)
Ale dzieki temu przypomniałam sobie czemu ja właściwie nigdzie dalej nie jeżdżę ;)
Z Anią w chuście pod kurtką i Zuzą w załadowanym do pełna wózku budziłam spore zainteresowanie. Ludzie patrzyli na mnie jak na ufo ;) Pewna starsza pani, chyba z gatunku tych_co_wszystko_wiedzą_najlepiej popatrzyła na główkę Ani wystającą z kurtki i już nabierała powietrza, żeby wygłosić komentarz (z miny wnioskowałam, iz nie byłoby to nic miłego), ale obrzuciła wzrokiem siaty, wózek, którym właśnie skręcałam stękając i pomagając sobie nogą, i zamilkła :) Musiałam budzić litość :D
Zadanie na przyszły rok: ZROBIĆ PRAWO JAZDY. Koniecznie.
1 komentarz:
Prawo jazdy to zbawienie!niezbędnik "Matki Polki".Mam jedno dziecko i nie wyobrażam sobie radzić bez auta,,,tym bardziej Panią podziwiam...często goszczę na Pani blogu.Piękny jest!Pozdrawiam
Prześlij komentarz