niedziela, 22 lipca 2012

Pożytek z lektury

Upieram się przy zdaniu, że warto czytać wszystko. Nawet z chłamowych książek da się wyciągnąć coś pożytecznego. Ot na przykład teraz - właśnie skończyłam słynną trylogię "Fifty Shades". Książki były, łagodnie mówiąc, kiepskie, prymitywne jak konstrukcja cepa, a na dodatek robiły się gorsze i gorsze z każdym rozdziałem, ale było w nich coś, co przytrzymało mnie do końca. Może dawka pierwotnych, przaśnych, pastewnych i  harlequinowych emocji, jak w "Zmierzchu" (zresztą te książki zaczynały żywot jako fanfiki "Zmierzchu" właśnie). Lubię proste smaki ;) A może moja sympatia do ulubionego języka (czytałam po angielsku i sporo się nauczyłam ;)).
Jaki pożytek z tej lektury? Oprócz całkiem mile wytraconego czasu i zasobu nowych słówek? Otóż powieści te są subtelnie faszerowane odniesieniami do muzyki klasycznej, dzięki czemu miałam okazję przypomnieć sobie to, o czym dawno zapomniałam...

:

... i zachwycić się czymś, czego nie znałam do tej pory:



Najbardziej kojące Requiem jakiego zdarzyło mi się słuchać. Chciałabym takie na moim pogrzebie. Oczywiście, jeśli nie zdecyduję się na mix Armina Van Buurena :P

Brak komentarzy: