Już w czwartek Ania miała podwyższoną temperaturę, ale, jako że nie było żadnych innych niepokojących objawów, dałam jej nurofen i nie przejmowałam się zbytnio.
W piątek rano gorączka była coraz wyższa. Nurofen i wycieczka do apteki po czopki z paracetamolem. Zapisałam Ankę do lekarza na sobotę. Nadal bez paniki.
Piątkowe popołudnie... Około 14.00 Ania zjadła obiad, poprawiła bułą i bananem. Sprzątałam naczynia, a ona siedziała w krzesełku. Nagle zaczęła kwilić, popiskiwac i marudzić. Wyjęłam ją z krzesełka. Była rozpalona. Dosłownie w parę sekund zaczęła lać się przez ręce, następnie dostała drgawek i zrobiła się sina... Koszmarny widok, mówię Wam. Zmierzyłam temperaturę - 40,8. Trochę spanikowałam, dodatkowo utrudniała mi życie Zuzia, która plątała się wokół i nie reagowała na polecenia (w takiej sytuacji trzyipółlatek łażący dokoła i jęczący "mamooo, chcę kanapkę". "mamooo, chcę mleko!!! z rurką!!" i tak dalej potwornie działa na nerwy).
Mąż akurat zapomniał wziąć komórki do pracy. Sąsiedzi powyjeżdżali na wakacje. Z tym problemem musiałam powalczyć sama. Miałam miękkie kolana.
Na szczęście udało mi się wmusić w Anię porcję nurofenu, wsadziłam ja na kilka minut do chłodnej wody. Nie była zachwycona, darła się jak obdzierana ze skóry, ale kąpiel podziałała - młoda odzyskała właściwy koloryt i temperatura spadła. Do 39,7.
Zasnęła. Obudziłam ją, żeby sprawdzić czy to normalny sen czy utrata przytomności. Normalnie zasnęła, była wykończona.
Zamówiłam domową wizytę lekarską i zajęłam się zastanawianiem co zabrać w razie konieczności wyjazdu do szpitala. Udało mi się ściągnąć Rafała do domu (dzięki Najwyższemu za Skypa!), więc trochę się uspokoiłam.
Pod wieczór Ania zachowywała się normalnie, bawiła się, jadła, piła. Przyjechała przemiła pani doktor, zbadała młodą i stwierdziła, że nic złego się nie dzieje w płucach, uszach ani gardle. Zasugerowała, że to trzydniówka, no i żeby potwierdzić te podejrzenia czekamy na pojawienie się wysypki w czwartym dniu choroby - czyli w niedzielę.
Dziś nie jest dobrze, ale nie jest też tak źle jak było wczoraj. Mam nadzieję, że jutro się skończą te atrakcje, bo nerwowo nie wytrzymam...
2 komentarze:
oj...wyobrażam sobie ten strach...i w takich chwilach zazwyczaj nie ma nikogo w pobliżu kto by wspomógł psychicznie i nie tylko...Dobrze że jest lepiej...My też przechodziliśmy trzydniówkę:(ale nie było aż tak dramatycznie.Pozdrawiamy:)
zdrowka zycze!
Prześlij komentarz