Czasy kiedy nie było komórek i internetu (tak, jestem tak stara). Nawet telefonu nie było. Stacjonarnego.
Czasy kiedy internet już był, ale tylko przez modem, który był wolny jak ślimak w ciąży i zajmował linię telefoniczną ("wyłaź z internetu, muszę zadzwonić!").
Czasy kiedy siedziało się przy radiomagnetofonie kasetowym firmy Kasprzak, lub chińskim "jamniku" z palcem na guziku REC i czekało się na Ulubioną Piosenkę w radiu.
Czasy kiedy robiło się kasetowe składanki Ulubionych Piosenek (zawsze chciałam, żeby ktoś taką dla mnie zrobił, niestety, nigdy nie było mi dane spełnienie tego marzenia, chlip chlip, a teraz już za późno).
Czasy, kiedy z ludźmi, którzy hen daleko a tęskni się bardzo, można było porozumieć się tylko telefonem stacjonarnym albo zwykłym listem. (Robi mi się smutno kiedy o tym myślę, zdecydowanie wolę czat, smsy, maile i skypa.)
Czasy, kiedy znalezienie tytułu piosenki albo filmu, który gdzieś mignął i niedkoładnie wiadomo o czym był i kto go zrobił i pamiętamy tylko wrażenie i kilka obrazków, było praktycznie niemożliwe.
Tu przejdę do sedna. Otóż, gdy byłam młodym dziewczęciem, Telewizja, za przeproszeniem, Publiczna pokazała raz film. Film-bajkę, którą obejrzałam z zapartym tchem i dziką fascynacją. Nie do końca rozumiałam przesłanie, ale roztopiłam się w stylistyce, pamiętam, że nie mogłam oderwać oczu od ekranu, pamiętam że wkleiłam się w ten dziwaczny, nieczysty, horrorowy, oniryczno-erotyczny klimat bez reszty. Oczywiście zapomniałam tytułu a nazwisko reżysera w ogóle mi umknęło. Pamiętałam tylko kilka kadrów i ogólne wrażenie oraz fakt, że to nie była produkcja polska, bo dzieło było z lektorem.
Zajęły mnie inne sprawy i inne rozrywki, a o filmie-bajce przypominałam sobie co jakiś czas, nie wierząc, że kiedykolwiek uda mi się go namierzyć.
Aż do teraz. Dzięki internetom, cześć im i chwała na wieki. Wystarczyło wpisać w szukaczkę "fairy tale tv creepy" i proszę, pierwszy link, usłużnie podany przez wujcia gugla to strzał w dziesiątkę. Grunt to właściwe słowa kluczowe ;)
Film, który wywarł na młodej mnie takie wrażenie to "The company of wolves" nakręcony w 1984 r przez Neila Jordana. Zdążyłam teraz obejrzeć połowę i, o dziwo, w moich oczach nie stracił nic ze swego uroku. Nadal jest popieprzony, dziwny, brudny i wizualnie pociągający.
Dzięki technologii mogę go sobie obejrzeć na jutubie, Tak po prostu. Albo TUTAJ, po zalogowaniu. Albo w paru innych podobnych miejscach w sieci.
Żyjemy w fajnych czasach. Naprawdę.
2 komentarze:
Ty to chociaż z lekka dojrzałą bajkę wybrałaś na temat wspomnień. U mnie w duszy gra do dzisiaj delfin Um i konik Garbusek. Boję się sprawdzać, czy jeszcze na mnie działają, bo nie wiem, co mogło by to znaczyć. Ale fakt, człowiek ma kilka takich momentów, piosenek, obrazów, które wyznaczają jego "oś czasu". I fajne w tych dzisiejszych urządzeniach jest to, że można sobie je znaleźć i przypomnieć. Ale wiem, że nie chciałabym cofnąć tamtego świata (może poza względnym poczuciem bezpieczeństwa przy wychowywaniu dzieci), bo wtedy nigdy ... nie poznałabym Ciebie. I świat byłby mniej ciekawy. Buziak z rana.
I nawzajem :*
Prześlij komentarz