Dopiero przy oglądaniu fotek, które zrobiliśmy ostatnio Zuzi na osiedlowym placu zabaw rzuciło mi sie w oczy jakie to klaustrofobiczne miejsce. Nieduży placyk, wyłożony jakimś brezentem i wysypany piachem (brezent spod piachu wygląda), ogrodzony, na nim zjeżdżalnia, piaskownica, kompleks drabinek i kilka huśtawek. Zero zieleni, zero drzew, dookoła bloki, beton, beton, beton... W lecie przez cały dzień świeci tam słońce - ukrop jak na patelni, nie ma się gdzie schować. W okolicy nie ma żadnego parku, skweru, nic, tylko osiedla i resztki popegeerowskich pól. Paskudnie.
Kiedyś, kiedy Zuza była mniejsza, wsadzałam ją w chustę i szłam polami nad Kanał Królewski. Od kiedy Zuza chodzi, spacery odpracowujemy tylko na placu zabaw, nie da się stamtąd zabrać, grrr...
4 komentarze:
Faktycznie,lekka klaustrofobia. My mamy w okolicy akurat piękny plac zabaw - zasypali stary basen miejski - duuuuuuużo piasku, wokoło brukowana ścieżka z ławeczkami dla mam, potem trawnik z mnóstwem zabawek, huśtawek, bujanek. Ale drzew też nie ma i dlatego my odwiedzamy go tylko wczesnym rankiem albo późnym popołudniem. W dodatku to część większego kompleksu sportowego - aquaparku, sali sportowej, fitness klubu z "małpim gajem" dla dzieci. Nic tylko wybierać. Tylko, że ja nie cierpię pilnować chłopaków na placu zabaw, bo Kuba to oszołom.
A tak na marginesie - jaka jesteś dzisiaj pracowita!
A ten brezent, to po co? Zwijają ten plac zabaw na noc, czy jak? ;)
Nie wiem po co brezent:) Może jako dodatkowa atrakcja? Dzieci lubią go wyciągać;)
Prześlij komentarz