Pani doktor, młoda i przemiła, usiłowała jej przemówić do rozumu, starała się tak bardzo, że aż mi się zrobiło jej żal (pani dr, nie Anki ;) ) Zasugerowałam więc, żeby zamiast tracić czas na przemowy, które, jak widać, trafiają w próżnię, zastosować metody hitlerowskie, czyli otwarcie paszczy przemocą.
Trzymałam Ani kopytka między nogami, jedną ręką blokowałam jej ręce a drugą trzymałam głowę. Dziecina broniła się dzielnie, wyła jak syrena przeciwmgielna, ale pani dr sprawnie i szybko, z narażeniem palców co chwila przygryzanych, zalapisowała spróchniały ząb.
Wychodząc z gabinetu byłam mokra :) Już myślałam, że problem za nami, ale czekało mnie zaskoczenie - lapis trzeba zakładać 3 razy w odstępach tygodniowych... Takim oto sposobem w ten czwartek czeka nas powtórka. Arrrrrghhhh...
4 komentarze:
aaaaaaaaaa!!! mnie czeka to samo ze starszym egzemplarzem. po Twoim wpisie zauważyłam u Ewy wielką dziurę na trzonowcu, a ona jest bardzo bardzo na NIE. już się boję i mam łzy w oczach.
uuuuuu...ja nie chce myśleć o dentyście kontra dzieciu-to mieszanka...ekstremalna
Też się tego bałam. Miałam wręcz obsesję na tle próchnicy :) Ale życie postawiło mnie brutalnie przed faktem dokonanym... Nie bójcie się, dziewczyny, zawsze może byc gorzej ;DDD
He, he, he, właśnie nie miałam sumienia opisać na blogu jak to wyglądało u Kacpra. Prawie identycznie. Tylko Maciej trzymał zza fotela głowę Młodego. Byliśmy wszyscy mokrzy. No ale zaplombować 3 zęby u 1,5 roczniaka to n ie lada wyczyn (dla pani dr też).
Prześlij komentarz