Antybiotyki robią swoje, zaczynam czuć, ze zyję. Z nosa przestało mi lecieć coś, czego wolę blizej nie opisywać, zeby u co wrazliwszych nie wywołać szoku :)
W weekend miałam nos otarty do zywego mięsa, nic nie pomagało, więc zmuszona byłam sięgnąc po niezawodne receptury S. Faber i wyprodukowałam sobie krem leczniczy. Przepis zamieszczam ku pamięci:
Faza tłuszczowa:
5g wosku pszczelego
3g masła kakaowego
10g lanoliny
25g oleju ze słodkich migdałów
15g oleju z pestek winogron lub oliwy z oliwek
Faza wodna:
30g wody lub hydrolatu
Faza aktywna:
5 kropli olejku (dodałam lawendowy)
50 kropli maceratu z arniki (niekoniecznie)
10 kropli witaminy E (niekoniecznie)
Wykonanie:
Fazę tłuszczową umieścić w słoiku, wstawić go do garnka z wodą i podgrzewać do rozpuszczenia. Wodę też podgrzewać (zazwyczaj biorę garnek na tyle szeroki, zeby zmieściły się oba słoiczki). Kiedy obie ciecze osiągną temperaturę około 60 stopni, wyjąć słoiki z garnka, powoli wlewać wodę do tłuszczów, miksując zwykłym mikserem ręcznym na najnizszych obrotach (biorę normalną mikserową trzepaczkę, taką jak do ubijania piany, zakładam tylko jedną, akurat mieści się w otwór słoika, ktorego uzywam do rozpuszczania tłuszczu).
Teraz najbardziej upierdliwa czynność - trzeba miksowac az do ostygnięcia. Trwa to i trwa, ale tak musi być, dobrze zmiksowany krem nie bedzie miał tendencji do rozwarstwiania.
Kiedy emulsja ostygnie do około 30 stopni, dodać składniki fazy aktywnej. Pomiksowac jeszcze chwilkę i całośc przelać do słoiczka. Poczekać az zastygnie i już.
Krem działa cuda, wyleczył mój otarty do krwi nos w ciągu kilku godzin. Smaruję nim tez suche dłonie, twarz (na noc, bo się świecę jak latarnia, tłusty jest bardzo) i podraznione buzie dziewczynek. Ładnie pachnie i świetnie się smaruje, nie jest "tępy". Dodatek oleju z migdałów powoduje, ze krem daje na skórze wrazenie lekkiego chłodu, co przynosiło mi sporą ulgę przy otarciach.
W weekend miałam nos otarty do zywego mięsa, nic nie pomagało, więc zmuszona byłam sięgnąc po niezawodne receptury S. Faber i wyprodukowałam sobie krem leczniczy. Przepis zamieszczam ku pamięci:
Faza tłuszczowa:
5g wosku pszczelego
3g masła kakaowego
10g lanoliny
25g oleju ze słodkich migdałów
15g oleju z pestek winogron lub oliwy z oliwek
Faza wodna:
30g wody lub hydrolatu
Faza aktywna:
5 kropli olejku (dodałam lawendowy)
50 kropli maceratu z arniki (niekoniecznie)
10 kropli witaminy E (niekoniecznie)
Wykonanie:
Fazę tłuszczową umieścić w słoiku, wstawić go do garnka z wodą i podgrzewać do rozpuszczenia. Wodę też podgrzewać (zazwyczaj biorę garnek na tyle szeroki, zeby zmieściły się oba słoiczki). Kiedy obie ciecze osiągną temperaturę około 60 stopni, wyjąć słoiki z garnka, powoli wlewać wodę do tłuszczów, miksując zwykłym mikserem ręcznym na najnizszych obrotach (biorę normalną mikserową trzepaczkę, taką jak do ubijania piany, zakładam tylko jedną, akurat mieści się w otwór słoika, ktorego uzywam do rozpuszczania tłuszczu).
Teraz najbardziej upierdliwa czynność - trzeba miksowac az do ostygnięcia. Trwa to i trwa, ale tak musi być, dobrze zmiksowany krem nie bedzie miał tendencji do rozwarstwiania.
Kiedy emulsja ostygnie do około 30 stopni, dodać składniki fazy aktywnej. Pomiksowac jeszcze chwilkę i całośc przelać do słoiczka. Poczekać az zastygnie i już.
Krem działa cuda, wyleczył mój otarty do krwi nos w ciągu kilku godzin. Smaruję nim tez suche dłonie, twarz (na noc, bo się świecę jak latarnia, tłusty jest bardzo) i podraznione buzie dziewczynek. Ładnie pachnie i świetnie się smaruje, nie jest "tępy". Dodatek oleju z migdałów powoduje, ze krem daje na skórze wrazenie lekkiego chłodu, co przynosiło mi sporą ulgę przy otarciach.
2 komentarze:
nie wiedziałam, że z Ciebie taka twórczo artystyczna kobieta jest.
kocham skandynawskie klimaty, tilde też choć sama jej raczej nie uszyję (nie kochamy się z igłą i nitką do maszyny się przymierzam ale...).
w ogóle to kocham wszystko co piękne a wnętrza przede wszystkim i minimalizm po 100 kroć!!!
widziałaś to http://szyciejestpiekne.blogspot.com/
i to http://bodil-bo.blogspot.com/
pozdrawiam serdecznie.
p.s. ja wyniosłam się do domu, co prawda stoi jeszcze w mieście, ale z tą pracą w nim coś tam jest. zwłaszcza, gdy mąż tylko na noce zjeżdża. mimo mimo mimo ma to swoje strony oj ma.
Wiem, że dom ma w sobie COŚ... Ale u nas są pewne rzeczy nie do przeskoczenia :) Dlatego staram się być zadowolona z tego co mam. W sumie mam całkiem sporo i żyję zupełnie wygodnie :D Szkanka do połowy pełna ;)
Blogi znam, Bo jest cuuudny, znalazłam kiedyś linkę do niego na Twoim blogu i popadłam w trwały zachwyt :) W ogóle na Skandynawię mam kompletnego świra, jak trochę odżyję to wreszcie zabiorę się za naukę norweskiego.
U mnie z kreatywnością kiepsko, mam natomiast wiele dobrych chęci :)))
Prześlij komentarz