czwartek, 28 czerwca 2012

Turcja. Część Pierwsza - podróż.

Wróciłam :) Żyję :) Chyba ;)

Ano stało się. Zapragnęliśmy Prawdziwych Wakacji w Ciepłych Krajach. Jako Ciepły Kraj wystąpiła Turcja; bo niedroga, niezbyt gorąca (ha ha) i blisko, co nie jest bez znaczenia kiedy podróżuje się z trójką dzieci w tym niemowlę.
Pojechaliśmy z biurem podróży "Itaka", które mogę z czystym sumieniem polecić - nie było żadnej ściemy, żadnej skuchy, żadnego problemu. Miło, sprawnie i profesjonalnie.
Wybraliśmy hotel w pobliżu Side, podróż składała się z dwóch części- samolotem z Warszawy do Antalyi a potem autokarem z Antalyi do hotelu. Stresowała mnie bardzo perspektywa jazdy autokarem, bo wiecie jak to jest - trójka małych dzieci: "siku!", "niedobrze mi!", "chcę pobiegać!", "uaaaaaa!" i tak dalej. Życie, jednakowoż, zrobiło ze mnie wała i problemy pokazały się tam, gdzie ich miało nie być, czyli w samolocie. Obdarzona, jak i mój mąż, wzrostem z górnej półki, nie mieszczę się w fotelu klasy ekonomicznej, siedzę z kolanami wbitymi w fotel przede mną, nie mogąc się ruszyć. Alternatywnie - wyginam się bokiem w paragraf. Auć. Na moich kolanach podróżował Klusek, który już zapomniał jak fajnie leciało mu się do Kanady i protestował energicznie przeciw ograniczaniu jego wolności życiowej, bólowi uszu i kto wie czemu jeszcze... Oczywiście domagał się karmienia, więc ćwiczyłam ekwilibrystykę, usiłując jakoś go ułożyć, w efekcie czego zmuszona byłam świecić to z lewej to z prawej, za przeproszeniem, cycem. W rankingu sytuacji komfortowych ta z pewnością zajęłaby ostatnie miejsce.
Dziewczynkom się nudziło, Ania co chwila pytała czy może już wysiąść i gdzie są drzwi ;)
Do tego lot był czarterowy, co oznacza - żadnych gazet, żadnego jedzonka, żadnego picia, żadnego filmu do oglądania, ani nawet marnej pary słuchawek. Żadnych lotniczych przyjemności, innymi słowy :) Jeno tłok, ból i cierpienie.
Samolot był wypchany do ostatniego miejsca. Ludzie chodzili, przesiadali się, dosiadali się, przemieszczali się cały czas. Patrzyłam na ten upchany, kłębiący się tłum i wyglądało mi to wypisz wymaluj jak afrykański autobus. Brakowało tylko kur w koszykach i kwiczących prosiaków w schowkach na bagaże. Pięknie dopełniłyby obrazu całości.
Tłum oznaczał, rzecz jasna, kolejki do toalety. A z dziećmi jak to z dziećmi - siku to podstawa. W dodatku mamy do odcedzania dwie sztuki ;) Trzeba sie przepchać przez ludzi, odczekać w kolejce, zdążyc przed turbulencjami bo wtedy trzeba wracać na miejsce... Wyzwanie :)
Z samolotu wysiadłam chyba trochę siwa ;) Ale dolecieliśmy, uff.
Zawsze ciekawiło mnie jak taka podróż zorganizowana jest od strony technicznej, i teraz miałam okazję się dowiedzieć. Zanim zdążyliśmy się zastanowić jak znaleźć na sporym lotnisku przedstawiciela biura podróży, przy wyjściu z hali przylotów natknęliśmy się na miłą, polskojęzyczną panią z wielką tabliczką "ITAKA". Pani wysłała nas do terminalu autobusowego numer 16, gdzie dwóch sympatycznych, polskojęzycznych panów odnalazło nasze nazwiska na liście pasażerów autobusu numer 11. I już. Żadnego stresu.
Doznałam szoku przy wyjściu z lotniska. Opuściłam przyjazną, klimatyzowaną halę, tchnącą świeżością i wpadłam prosto w coś, co wydało mi się przezroczystą, gorącą, mokrą watą; a po bliższym zbadaniu okazało się tureckim powietrzem ;) Zrobiło mi się słabo... Ja mam TYM oddychać? Przez dwa tygodnie? Misja niemożebnaja.
Galopem przegoniłam rodzinę do klimatyzowanego wnętrza autobusu, gdzie dzieci błyskawicznie odpłynęły w objęcia Morfeusza i pozostały w nich bezstresowo do końca podróży.

Trochę dokumentacji fotograficznej.

Ja, w trybie zombie (2 godziny snu), o 4 rano na Okęciu:


Matju szarpał się w wózku non stop, jakby go swędział układ nerwowy. Z niewyspania zapewne.


Lotnisko w Antalyi. Dolecieliśmy. Co za ulga :)


Nasze bagaże. Spakowanie pięcioosobowej rodziny na dwa tygodnie to niezły wyczyn :)


Panienki w autokarze zgasły niemal natychmiast.



Matju takoż. Udało mi się go upchnąć na siedzeniu między oparciem a walizką ;)


CDN :)

PS. Z refleksji okołolotniczych - podczas każdej podróży samolotem, jak bumerang wraca do mnie zagadnienie z gatunku Egzystencjalnych Pytań Bez Odpowiedzi - dlaczego, DLACZEGO Polacy i jedynie Polacy klaszczą w samolocie po wylądowaniu?? Aż tak wątpią zbiorowo w umiejętności pilotów?

8 komentarzy:

Małgorzatka pisze...

hehe my też zawsze jeździliśmy z Itaką. Fajnie Wam było:)

Cuilwen pisze...

Było baaardzo męcząco, naprawdę bardzo. I klimat tam jest dla mnie trudny do zniesienia :)
Ale pięknie jest :)

Ka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ka pisze...

Czyli nieobecność usprawiedliwiona.

Podróż do Turcji? Nie, dziękuję, mnie na powtóreczkę już NIKT nie namówi. A Ty... z trójką dzieci... podziwiam Cię!

GOSIA pisze...

a my siedzimy na Helu, do wczoraj 11 st C..
Te Wasze bagaże coś mi przypominają...

spektrum koloru pisze...

serio klaszczą??? Pojebani?
Nie wiem, nigdy nie leciclam samolotem...
Alr podziwiam, ja bym klątwy faraona doswiadczyla przed i w trakcji podróży - z nerwow :P

to co? Teraz na wakacje-po-wakacjach na poludniu Polski? :)))

elffaran pisze...

A co to za nosidełko? Klusek taki duży, a cały się w nim zmieścił, aż po uszy prawie?
Co do Itaki - to loteria, byłam z nimi w Portugalii, Portugalia cudna, ale Itaki nigdy więcej. Gigantyczny bałagan za duże pieniądze. Mogłam jechać za taką kwotę bez biura podróży i pewnie było by lepiej.

Justa pisze...

Nie tylko Polacy klaszczą. Rowniez Rosjanie, sama się domyśl, dlaczego...