Co za piękny dzień! Witamy w infirmerii "Pod Zdechłą Matką". Mamy dziś zaszczyt gościć sympatyczną grupę rinowirusów, które w ciągu kilku godzin zmieniły nas w stado warczących zombie.
Małżonek grzeje się pod meksykańskim słońcem a ja niemrawo próbuję ogarnąć to, co ogarnąć należy. Z chorym Klusińskim uwieszonym u nogi, na rękach albo na plecach. Życie rodzinne zaczyna przypominać ewakuację z tonącego Titanica. Jestem królową chaosu.
Osiągnęłam taki poziom zmęczenia, że przesypiam budzik. Przesypiam nawet obudzonego i jęczącego synka. Kurczowo trzymając się półsnu nie reaguję na okrzyki z łazienki "mamooo, kupaaa!". Zu pochyla się nade mną i woła prosto w ucho "mamooo, jestem głooodnaaaa!". Mat szarpie mnie za włosy. Chowam się pod kołdrę, litości, jeszcze dwie minutki...
Najgorsze są te poranki, kiedy Zu musi iść na 8 rano do szkoły. Mimo przygotowywania dzień wcześniej ubrań, plecaka, nawet komponentów śniadania, rano zawsze coś się pieprzy. Mat płacze, Ana nie chce się ubrać, Zu włącza telewizor (chociaż wie, że nie wolno) i zapada w letarg, oglądając bajki. Popędzam, ubieram, uspokajam, wyłączam tv, podaję śniadanie, szczotkuję włosy i zęby, przekonuję do wyjścia. Kluś chodzi za mną z wyciągniętymi w górę łapkami i płacze. Jego płacz wytrąca mnie kompletnie z równowagi.
Ostatnio ciągle to sobie powtarzam:
Pomaga. Czasem. Ale praktyka czyni mistrza ;)
5 komentarzy:
o kurwa:((((
współczuję:(((
Dzięki :) A wiesz, że nie jest tak źle? Nie wiem, pewnie kwestia nastawienia, jestem tak zjebana, że mi wszystko jedno, łażę jak robot i mam zlewkę na wszystko :)
jeśli to Cię odrobinę pocieszy to informuję że u nas ospa wietrzna..
Auć :( Bardzo, bardzo współczuję :(((
Hon, aside from the obvious craziness of the situation, I really hope you realize what great and entertaining writing it is! :D Do more! Now! :D
Prześlij komentarz