poniedziałek, 2 lutego 2015

Andy Weir - "Marsjanin"

Kupiłam tę powieść w polskim tłumaczeniu, przypadkiem, na miłej 50-procentowej wyprzedaży. Połknęłam w dwa dni (przy dzieciach, nauce i robocie trudno jest skończyć książkę w jednym posiedzeniu, co mnie mocno frustruje arrrrgh). I co?
I jest świetna :) Skoncentrowana dawka optymizmu. Śmiałam się i plakałam z przejęcia. Co lepsze kawałki czytałam sobie na głos.
Rzecz dzieje się na Marsie. W wyniku silnej burzy misja sześciorga astronautów zostaje przerwana, pięcioro odlatuje a jeden dostał cios urwaną anteną, pada i zostaje uznany za zmarłego.
Budzi się po odlocie pozostałych.
Cała książka to zapis jego dziennika, dokumentującego próby przeżycia w bardzo, ale to BARDZO niesprzyjającym środowisku.
Zaleta tej prozy to fantastyczny humor. Główny bohater, Mark Watney, botanik i inżynier jest postacią tyleż niewiarygodną co przezabawną i dającą się lubić. Istny MacGyver, sprawnie rozwiazujący dowolny problem, którym rzuca w niego nieprzyjazna planeta. Jest sporo napięcia i dramatycznych wydarzeń, ale  nie ma prawdziwego dramatu - każde otarcie się o śmierć Watney kwituje stwierdzeniami w stylu "nosz kurwa, znowu się spieprzyło, ale mam przesrane". I kombinuje dalej. I udaje mu się. Można by się czepiać, że nieprawdopodobne, że psychologicznie niewydolne, że za lekkie - ale według mnie to zupełnie nie szkodzi. Podstawowe przesłania to a) nieugięta wola przetrwania, b) wiara w międzyludzką pomoc i współpracę (NASA staje na głowie i mocno potrząsa kieszenią, żeby go uratować).
Tłumaczenie jest przyzwoite, kilka rzeczy zrobiłabym inaczej, ale czytać się da całkiem nieźle.
Jako rzetelny podręcznik surwiwalca na Marsie - niekoniecznie. Ale jeśli ktoś potrzebuje zastrzyku pogody ducha i dobrego humoru - jak najbardziej polecam :)

Powieść jest bardzo hollywoodzka. Na podstawie "Marsjanina" powstaje już film, z Mattem Damonem w roli głównej (lubię go i IMO idealnie pasuje do tej roli). Nie mogę się doczekać i przed premierą pewnie przeczytam jeszcze raz :)

9 komentarzy:

Kaja pisze...

Hej :) zupełnie od czapy, ale właśnie zrobiłam brownie z Twojego przepisu (10.2012, było w ktorejś notce) i jest bosssskie :)
A pamiętasz mój komentarz tu?
https://www.blogger.com/comment.g?blogID=1174583433237357086&postID=1629497670417156892
że mam siedmiolatkę i pięciolatka i czasem tu wchodzę by powstrzymać macierzyńskie zapędy przed rozmnażaniem?
Otóz teraz mam ośmioipółlatkę, sześcioipółlatka i póltoramiesięczną Zuzię :D

Kaja pisze...

i wciąż uwielbiam tego bloga :))))

Katarzyna pisze...

o, mam to w abonamencie. Dzięki za rekomendację, dorzucam na półkę.

Cuilwen pisze...

OMG!!!! Kaja, gratulacje!!!! :D :D Cóż moge powiedzieć, Prawdziwa Twardzielka z Ciebie :D

Kaja pisze...

Twarda to jesteś Ty!!! od wczoraj jadę miesiąc po miesiącu Twoje archiwum od narodzin Matju, bo chcę wiedzieć, co mnie czeka. I chyba jutro na pocieszenie machnę kolejną blachę brownie ;))))

Cuilwen pisze...

O matko trójdzietna, nie czytaj tego!! :D Twoja Zuzia będzie prawdziwą damą i absolutnie nie sprawi żadnych problemów! Dziewczynki są spokojniejsze :D

A brownie jedz, jedz ono dobre, musisz mieć dużo siły :D

Kaja pisze...

dziś piekę następne, Gabrysia z tatą zeżarli połowę (a ja drugą połowę sama, z mleczkiem, omnomnommm), jedynie Michał wzgardził, on ze słodyczy lubi tylko czarne i zielone oliwki oraz kabanosy :D
Czytam czytam, nie umiem sobie odmówić tej przyjemności :) Lubię Cię, nooo :)
(i ten sentyment do chust! Zuzek na razie w elastycznym polekoncie)

Cuilwen pisze...

Dzięki :* :D

Tak, chusty to jest bardzo pozytywna strona :) :) Noworodki zachustowane są słodkie, takie małe ciepłe, przytulone stworki.
nawet bym takiego dziecia ponosiła chętnie, z zastrzeżeniem, że po paru godzinkach wraca do rodziców ;)

Cuilwen pisze...

Elastyk dobry na zimę, sama bym chciała żeby mnie ktoś tak zawinął i ponosił.