piątek, 17 kwietnia 2015

Harriet Lane - "Her"

Spodziewałam się dreszczowca. I dostałam dreszczowiec, ale nie taki, jakiego oczekiwałam. Nie ma krwi i prucia flaków, pościgów samochodowych, strzelanin i innych tego typu atrakcji. Jest za to gęstniejąca atmosfera, która zmieniła mi krew w żyłach w lodową kaszkę.
Narratorki są dwie - zimna, wyrachowana, psychopatyczna Nina, malarka, matka siedemnastolatki, żona drugiego męża, zamożna, zadbana, zorganizowana. I Emma - matka trzylatka i półrocznej niemowlaczki, tonąca w chaosie zajechana kobieta domowa. Spotykają się przypadkowo. Nina pamięta Emmę i od początku wiadomo, że ma do niej jakiś zadawniony, zapiekły żal. Zaczyna snuć intrygę i wciąga Emmę do swojego życia. Emma nie pamięta Niny, niczego nie podejrzewa. Jest wdzięczna za zainteresowanie.
Ich opowieści się przeplatają, patrzymy na te same sytuacje z dwóch różnych perspektyw. Wspomnienia Niny układają się pomalutku jak puzzle, pod koniec książki dostajemy pełny obraz. Kiedy zorientowałam się o co jej chodzi, po prostu mnie zatkało, bo jej motywacja była kompletnie chora, w kontekście jej postępowania względem Emmy i jej dzieci wręcz przerażająca, a przy tym tak bardzo ludzka i w swej prostocie tak bardzo mi bliska... Fragmenty historii Emmy były smutne - opresja macierzyństwa, uwiązanie w domu, potworne zmęczenie, codzienna frustracja, użerka z mężem, który niby dobry ale nie do końca, wszystko odmalowane mistrzowsko, bez przesadyzmu i w niewielu świetnie dobranych słowach. Z początku myslałam, że to będzie "moja" bohaterka, ale w połowie książki ze zdziwieniem stwierdziłam, że odnajduję siebie w obu paniach, i w zajeżdżonej matce i w psychopatce szukającej okazji do wymierzenia (słusznej bądź niesłusznej) kary.
To nie jest pogodna lektura na słoneczny dzień. To znakomicie napisana powieść na dżdżystą i wietrzystą noc, kiedy światła gasną a wiara w ludzkośc spada poniżej zera. Podobało misie.

Brak komentarzy: