Poznałam P w 2002 roku, kiedy, po studiach i 8 miesiącach rozpaczliwych poszukiwań przyjęto mnie do pracy do Dużej Firmy. Byłam wystraszona, zagubiona i początkująca, a P miała więcej doświadczenia i chętnie się nim dzieliła.
Była niepoprawną optymistką, zawsze uśmiechniętą, zawsze życzliwą i chętną do pomocy. Sama była na wskroś dobra i niezachwianie wierzyła, że świat jest dobry; lubiłam z nią przebywać, wtedy sama nasiąkałam jej pozytywną aurą. Dużo mówiła, często się śmiała, nie umiała żyć bez kawy, była bardzo ładna, bardzo zadbana i elegancka, miała świetne wyczucie stylu i słabość do butów, których nazbierała ogromne mnóstwo.
Miała urodziny w tym samym dniu, co mój Matju.
Życie nie było dla niej łagodne, sporo przeszła, ale wszystko znosiła pogodnie, cierpliwie i z humorem.
Mniej więcej dwa lata temu urodziła ślicznego synka. Poznałam go osobiście jeszcze przed urodzeniem, poklepując maminy brzuch i namawiając, żeby zechciał kopnąć ciocię. Przy kolejnym spotkaniu miał cztery miesiące i nie mogłam się od niego oderwać. Potem oglądałam zdjęcia i patrzyłam jak rośnie, słuchałam co już potrafi i podziwiałam jaki jest cudny i mądry i grzeczny.
Miała przyjaciół i znajomych znacznie bliższych niż ja, ale byłyśmy w stałym kontakcie i dzięki niej było mi w życiu jaśniej i cieplej.
Powtarzałyśmy sobie że musimy sie znowu spotkać, bo już za długo się nie widziałyśmy. Zawsze coś wypadało, a teraz już za późno.
W piątek, 21 sierpnia, nagle zmarła.
Powiedziano mi o tym wczoraj, w sobotnie popołudnie, i zupełnie nie radzę sobie z tą wiedzą.
Patrzę na jej ostatni komentarz na moim blogu, sprzed dwóch tygodni. Patrzę na nasz czat z zeszłej środy, kiedy jej synek, korzystając z nieuwagi mamy, spryskał mieszkanie płynem do mycia szyb. Śmiałyśmy się z tego. A dwa dni później już jej nie ma. Mały chłopczyk został bez mamy. Nie potrafię w to uwierzyć. Nie umiem się z tym pogodzić.
Świat nie stanął w miejscu, ale życie jednej rodziny się zatrzymało. A ja zatrzymałam się razem z nim. Żałoba jest samotnym zadaniem a smutek jest niepożądany towarzysko jak trąd. Będę więc płakać po cichu i może kiedyś dostrzegę w tym wszystkim jakiś sens.
5 komentarzy:
Tak, rozumiem cie, bo ja też w takich syt tracę sens, i co gorsza z biegiem czasu coraz mniej go widzę. Tylko dzieci żal. Mam nadzieję, że koleżanka choć trochę bliskich na to przygotowała, o ile można w ogole mowić o przygotowaniu....;/ Zycie to jednak strata jest, jak pisze Stasiuk, i ma kurwa racje.
Nikt się nie spodziewał. Chorowała ale nie aż tak. Wyszła na spacer z synkiem i straciła przytomność. Na myśl o tym co przechodzi ten mały chce mi się wyć.
Dzięki.
Tak, to strata jest, jedna wielka nieustająca strata.
:( trzymaj sie. przykro mi...
cholernie mi przykro...
Dzięki, dziewczyny.
Prześlij komentarz