wtorek, 14 czerwca 2011

Eeeech...

Wczoraj urodziny małżonka (niedzielny obiad i maratonik przy garach), jutro rocznica ślubu (tu akurat impreza męża okołopracowa uwalnia mnie od działania), za dwa tygodnie urodziny Ani (prawdopodobnie kolejna impreza i maraton przy garach), za trzy tygodnie mężowskie kolano będzie operowane (miesiąc w usztywnieniu=na mojej głowie wszystko od zakupów po wożenie samochodem, auć), niedługo po operacji wchodzi wykonawca remontować nam ściany (nadzorowanie remontu i dwójki dzieci oraz obsługa cierpiącego męża z usztywnionym kolanem), w międzyczasie przedporodowe badania, wizyty u lekarza i, och jakże mi tego brakowało do pełni szczęścia, co kilka dni ktg. Z dwójką dzieci przy boku, bo zostawić ich nie ma gdzie.
A jak zacznę rodzić kiedy małżonek będzie jeszcze unieruchomiony to nie wiem kto mnie zawiezie do szpitala. Może taksówka. Zważywszy na tempo moich porodów, jest spora szansa, że do celu nie dojadę w dwupaku, a na myśl o rozpakowywaniu się w taksówce odczuwam pewien niesmak. Wolałabym w swoim samochodzie, jeśli już.
Jakoś dużo tego na jedną wymęczoną blondynkę, której się NIE CHCE. Oklapłam. A może by tak zasnąć i obudzić się pod koniec sierpnia...


2 komentarze:

Kajka pisze...

Bidulo!
Kup wysokie krzesełko. Wszak z nieruchomą nogą można siedzieć przy garach ;)))

Cuilwen pisze...

Oj, chyba małżonek niespecjalnie by się zachwycił ;)