Nadal trwam w szoku adaptacyjnym. Wycięta z przyjaznego, spokojnego środowiska i rzucona w wir domowej apokalipsy chodzę i rozglądam się po mieszkaniu niewiele widzącym wzrokiem ;) Dziewczynki powitały mnie czułym - "mamooo, masz prezenty?" ;)
Rozpakowałam walizki. Trzeba zrobić pranie. Jutro Małżonek wyjeżdża służbowo do Japonii. Zrobić zakupy. Popłacić rachunki. Sprzątnąć, i to porządnie.
Co ja tu robię? Trzeba było się rozejrzeć na lotnisku, wcisnąć do luku bagażowego któregoś z samolotów i wiać, wiać...
Było mi DOBRZE. Byłam zaopiekowana, głaskana i zabawiana. Pytano mnie jak się czuję i na co mam ochotę. Niczego ode mnie nie żądano, nie oczekiwano i nie wymagano. Bliscy ludzie, błogość, ciepełko, przyjazny dom, przyjazny kraj (tambylcy są tak uprzejmi, że dla przeciętnego Polaka jest to nie do zniesienia;)). Wielkie przestrzenie (na mnie działają kojąco) i świeże powietrze (poważnie, kiedy wysiadłam w Warszawie, myślałam, że się uduszę). Wszędzie wokoło ulubiony język (nie, żebym była szczególnie gadatliwa w języku language ;P ale słuchac lubię).
Mało dziwne, kochani, ze po powrocie czuję się jak noworodek wyrwany przemocą z łona matki :P
Ciocia i Wujek porządnie rozpieścili Młodego, i bardzo dobrze :)
Klusek był równie zachwycony jak ja. Nie poznawałam własnego dziecka - z małego potwora terrorysty zamienił się w uśmiechniętego, pogodnego, gugającego dzidziusia jak z reklamy. Tym sposobem matka przekonała się po raz kolejny, jak wielki wpływ ma otoczenie na zachowanie niemowlaka. Cisza, spokój, czułość i uwaga, w sumie niewiele potrzeba, ale jak trudno to osiągnąć :/
Klusek w huśtawce:
I, nieco zszokowany, na wycieczce :)
W planach wyjazdowych nie miałam zwiedzania. Pora roku niesprzyjająca, gospodarze głównie w pracy, niemowlak. Odpoczywałam, obżerałam się smakołykami :P...
...spacerowałam...
...po okolicy, która wygląda o mniej więcej tak (cudne są tamtejsze domki, bardzo mi się podobają, chociaż większość jest absolutnie nierozróżnialna):
oglądałam tv (w domu nigdy nie mam czasu, no i brakuje mi anglojęzyczych kanałów, które dają mi złudzenie że rozwijam zdolności językowe ;)) Obijałam się :)
No, trochę szybkiego zwiedzania też się odbyło, oto kilka zdjęć z cyklu "tu byłam":
Ten szyld w polskiej dzielnicy mnie kompletnie pokonał: ;)
Przekonałam się, że moje depresyjne momenty w większości spowodowane są sytuacją zewnętrzną: przemęczeniem, samotnością, zamknięciem w domu i stresem. Wystarczyło zmienić środowisko, pozbyć się presji, odpocząć i znikły ataki płaczu, napady szału, nieuzasadniona złość i myśli samobójcze. Ale już czuję, że ten ciężar wisi nade mną, i za jakiś czas łupnie z całą mocą.
Udało mi się wyjrzeć ze swojej klatki i obrzucić ją wzrokiem od zewnątrz. Nabrać dystansu. Zaczęły majaczyć plany, kiełkują zalążki decyzji. Może tym razem uda mi się znaleźć właściwy kierunek. A może jeszcze nie.
Ogólnie, jednak, jest nieźle :)
Przynajmniej na krótko udało mi się osiągnąć Stan Perfekcyjnej Szczęśliwości ;), który wygląda tak:
Cóż mogę rzec... Chyba tylko DZIĘKUJĘ :****
7 komentarzy:
Taką zrelaksowaną i błogą czy umęczoną i płaczącą... zawsze Cię lubię :-)
Fajnie, że wróciłaś.
Dzięki :)))))
A nie możemy tam wyjechać zbiorowo?? Kanada nam się marzyła z mężem od dawna a po Twoim opisie mamy reaktywację marzeń:P
Płakać się chce, że ta nasza rzeczywistość jest taka brudna, dołująca, że ludzie tylko węszą, czekają aż komuś się noga podwinie, że dzieci są nerwowe, zdziczałe, bo dorośli są nerwowi, brak pieniędzy, nadziei, że cokolwiek się zmieni. Dołująca rodzina, dołujące otoczenie, ludzie golemy. Fuck.
Aleś mi zrobiła :P
Miło, że wróciłaś z pozytywnym opisem, utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że trza stąd zdupcać hihi :)
to może jednak siedzenie w domu z dziećmi nie jest Twoim przeznaczeniem? Nie da się coś zakombinować i wyjść na wolność? (dzieci są cudowne, ale w rozsądnych dawkach :))
Małgorzatka, uwierz mi, odkąd po raz pierwszy zobaczyłam ten kraj o niczym innym nie marzę :P Szkoda, że nie mieszkamy na jakimś zadupiu gdzie jest niespokojnie, mogłybyśmy prysnąć do Kanady i poprosić o azyl... :P
Rację masz, zdupcać trza i to co prędzej, zanim z naszych dzieci zrobią się golemy... Ogólnie mam takie same przemyślenia jak Ty :)
Elffaran, no dokładnie tak jak mówisz :) Rok temu wyjechałam pierwszy raz i odkryłam, że jednak dzieci i dom to nie jest koniecznie mój cały świat ;) Potem wróciłam i rzeczywistość mnie pokonała.
Tym razem zaczęłam robić nieśmiałe plany, żeby wypełznąć z klatki na świat, zobaczymy co z tego wyniknie, na razie muszę urosnąć Kluska, bo taki mały i cyckolubny jest niezostawialny :)
Cieszę się, że mogłaś wyrwać się, wypocząć i że było Ci dobrze!
Prześlij komentarz