poniedziałek, 30 lipca 2012

Dywersja

Zacznę od dobrej wiadomości - udało nam się eksportować dziewczynki do babci. Wprawdzie tylko na dwa dni, nie na cztery, ale dobre i to. Babcia ma już dość i niecierpliwie wyczekuje jutra, a ja pławię się w luksusie przebywania z jednym zaledwie dzieckiem.
Do tego Małżonek wziął dwa dni wolnego, dzięki czemu mój, za przeproszeniem tyłek, jest wożony gdzie sobie tylko zażyczę, głównie na zakupy, co zawsze wprowadza mnie w znakomity nastrój :)

Zadzwoniliśmy dziś do babci, żeby sprawdzić jak przeżyła noc sam na sam z wnusiami. Siedziałam przy komputerze, obok Mąż z telefonem. Nagle słyszę, że dusi się ze śmiechu, a ze słuchawki dobiega głos babci - pół zniesmaczony, pół rozbawiony.
Kiedy Małżonek skończył rozmowę, nerwowo zażądałam relacji. Oto czego się dowiedziałam:

Wieczorem, po zmaganiach z kąpielą, szczotkowaniem zębów i obowiązkowym czytaniem, Babcia zapędziła dziewczynki do łóżek i wyszła przed dom, zaczerpnąć świeżego powietrza. Dom jest mały, wiekowy i składa się z pokoju ( w którym wszyscy śpią) i kuchni. Z kuchni wychodzi się na zewnątrz. Między kuchnią a pokojem są drzwi. Zamykane od strony pokoju na haczyk...
Kiedy babcia zażywała spaceru, Zuzia poczuła natchnienie, zew oraz inwencję twórczą i, Bóg raczy wiedzieć czemu, zamknęła drzwi pokoju od środka na haczyk, po czym obie z Anią beztrosko poszły spać.
Babcia wróciła ze spaceru, chciała położyć się do łóżka a tu... ZONK. Drzwi zamknięte. Dobijanie się nic nie pomaga, bo dziecinki w środku śpią snem sprawiedliwych rozbójników.
Babcia próbowała uchylić drzwi i podważyć haczyk, ale nie dała rady. Zadzwoniła w środku nocy do dziadka (babcia jest w Zegrzu a Dziadek w Warszawie). Dziadek doznał szoku, już zaczął się zbierać do wyjazdu, żeby ratować małżonkę przed spędzeniem nocy na kuchennym krzesełku, ale na szczęście babcia, napędzana rozpaczą i pragnieniem snu, doznała przypływu nadludzkich sił i, naparłszy na drzwi, wyłamała złośliwy haczyk.
Czy muszę dodawać, że całe zajście moje dziewczęta przespały jak nieżywe?
Na drugi dzień, Zuzia, zapytana CZEMU na litość boską zrobiła coś takiego, obdarzyła babcię spojrzeniem pełnym zdziwienia i nie odpowiedziała. Babcia nie rozumie. Ja, matka, rozumiem. Jak to czemu to zrobiła... - BO MOGŁA. To takie oczywiste.

Tymczasem nam udało się nabyć i zmontować biurka dla dziewczynek. Jak zwykle, niezawodna Ikea. W międzyczasie zjedliśmy obiad.





Biurka są śliczne, mają blaty pokryte różnokolorowymi napisami i różowe nogi. Panny będą zachwycone.
Matju pomagał nam w składaniu :) Udało się go nie uszkodzić, choć bardzo się starał wchodzić wszędzie gdzie nie powinien ;)
Tak wygląda mega długie, dwuosobowe biurko. Brakuje tylko krzesełek. Optuję za różowymi :)


To mniej więcej tyle na dziś. Klusek pozdrawia :)




5 komentarzy:

Małgorzatka pisze...

Pamiętam swoje pierwsze biurko! To było ogromne wydarzenie w moim życiu :)LOL:)

Cuilwen pisze...

Ja też pamiętam swoje, ach, jaka byłam dumna :P
Ale teraz jest inaczej, moje rozwydrzone dzieci mają niemal wszystko co chcą, więc nie wiem czy doznają aż takiego wrażenia :P

Małgorzatka pisze...

no właśnie!

:P

Małgorzatka pisze...

Zuza wyzdrowiała?

Cuilwen pisze...

Już jej lepiej :)