wtorek, 14 maja 2013

Negatywna energia

W angielskim jest ładne słowo "tantrum". Tłumaczy się jako "napad szału" i nader często stosuje w odniesieniu do dzieci. Syn prezentuje mi coś takiego średnio pięć do ośmiu razy dziennie. Czasem raz, a czasem dwanaście.
Wystarczy, że zarządzę powrót do domu z placu zabaw. Nie dam czegoś, czego żąda. Nie zgodzę się na coś, co chce zrobić. Zabiorę go z miejsca, w którym akurat chce być i świetnie się bawi (na przykład stojąc na krześle i  tłukąc szklanki w zlewie). Jego wściekłe wycie słychać w promieniu kilkudziesięciu metrów od bloku (wiem, bo kiedyś akurat wychodziłam, zostawiwszy dzieci ze Sprawcą, i miałam okazję posłuchać złego humoru Matju od zewnątrz).
Klimaty znane każdej matce, jednym mniej, innym bardziej. Przechodzę to po raz trzeci (chociaż przyznam, że dziewczynki nie były aż takie straszne) i mam serdecznie DOŚĆ. Chce mi się krzyczeć za każdym razem, kiedy wrzaski dziecka wwiercają mi się w obolałą głowę.
Małe dziecko to niewdzięczna harówka. Dobija brak snu, nieustanny krzyk, konieczność chowania wszystkiego poza dziecka zasięgiem. Chciałabym móc zostawić chociażby robótkę czy pudełko koralików na stole, jak normalny człowiek. Chciałabym móc postawic herbatę na brzegu biurka. I nie musieć zamykać kuchni na klucz (dzis Matju zalał blaty i szuflady olejem).
Codziennie Dzień Świstaka, fizyczne i psychiczne wyczerpanie. Godziny, wlokace się jak ślimaki na haju. Każda prosta czynność wydłużona do nieskonczoności, przerywana po sto razy, bo trzeba dziecko skądś zdjąć, wyciągnąć, cos mu zabrać, coś dać, uspokoić, wysłuchać porcji ryku.
Podobno czas, kiedy dzieci są małe, szybko mija. Gówno prawda, to jakieś pseudofilozoficzne majaczenie starców, którym się, wskutek nie najlepszej pamięci,  nieodmiennie zdaje, że kiedyś było lepiej. Każdy dzień i wiekszośc nocy zdają się nie mieć końca. Aż chciałoby się samej sobie ten koniec litościwie zapewnić.

Dla równowagi, oto dzisiejsze słitfocie:

Matju w suszarce.


Matju utknął w krzesełku.


Siostra prowadzi brata na plac zabaw.


Na polu osiedlowym.


Matju przykłada się do roboty.


I słitfocia dnia - Starsza siostra rano czesze młodszą.


Tyle mojego, co se zdjęć porobię.

6 komentarzy:

Paulina pisze...

ja wolę "go berserk" od razu wizja spływa krwią ;)
mój Młodszy w napadzie szału kładzie się na podłodze i uderza o nią głową - po czym płacze jeszcze bardziej, bo boli (taka logika dziecka :D )

Cuilwen pisze...

Mat też to robi!!! Wali głową o cokolwiek co ma pod reką, podłoga, szafki, ściana itp. A potem sie drze że go boli... OMG to straszne jest..

Paulina pisze...

w sumie ciekawi mnie, że jeszcze nie załapali, że jak walną to będzie bardziej bolało... ;)

Cuilwen pisze...

Prawda? Też się nad tym zastanawiałam :) Może kiedyś dotrze ;)

Owca pisze...

Zgadza się co do jednego - czas przy dzieciach nie płynie szybciej, to katorga ze te dni się tak wloką. Podobno cudze dzieci szybko rosną - i to może być prawda.
Może M dajcie do żłobka? wyżyje sie tam :)

Cuilwen pisze...

Dalibyśmy, tylko nas nie stać. Mogłabym pójśc do pracy, zakładając, że ktokolwiek by mnie zatrudnił, ale raz, że zarobię niewiele więcej niż zapłace za żłobek, a dwa - nie dam rady z logistyką, szczególnie kiedy małżonek wyjedzie na dwa tygodnie gdzieś tam. Bez pomocy z zewnątrz jest to absolutnie nierealne :/