Koleżanka wrzuciła mi TEN OTO ARTYKUŁ, napisany przez domowego tatę trojga dzieci :)
Kiedyś był jednym z panów, którzy wracali do domu z pracy i zastanawiali się co też ta żona robi cały dzień, dzieci w piżamach, w domu syf i nie ma obiadu. A potem żona poszła do pracy, on został w domu i już nie zadaje durnych pytań. ;)
Ja już nie mam tak ciężko, bo zazwyczaj jestem w domu z tylko jednym dzieckiem. Chociaż to jedno dziecko ma więcej temperamentu niż dwie pozostałe miały kiedykolwiek ;) Czasem jest lepiej, czasem gorzej. Sa takie dni, że kiedy Mąż wraca z pracy wieczorem, od razu na wstępie pyta czy mam ochotę na wino/piwo, bo wyglądam jakbym tego potrzebowała ;) Są i takie dni, kiedy wiekszość prac domowych jest zrobiona, a ja piekę ciasteczka i gotuję obiadokolacje z dwóch dań ;) Ale, żeby nie było wątpliwości, nie zdarza się to często.
Każdy radzi sobie w takiej sytuacji inaczej. Jeden oleje sprzątanie i będzie układał z dzieckiem klocki i chodził na spacery. Inny będzie walczył o czystość w domu i gorący obiad. A ktoś zleje wszystko i usiądzie na kanapie przed telewizorem, przeczekując dzień godzina po godzinie i modląc się o szybki powrót współmałżonka (tak, zdarza mi się).
Mało kto zdaje sobie sprawę, że trudność sytuacji nie polega na podołaniu jakiemuś bardzo skomplikowanym wyzwaniu. To rzeczywiście nie jest tak wymagające intelektualnie jak ogarnięcie dużego projektu w pracy.
Trudność domowania z dziećmi wynika z konieczności poradzenia sobie (w określony sposób) z niekończącą się serią małych problemów; pokonywania nieustannego oporu, w którym dzieci są mistrzami. Dla mnie życie z małymi dziećmi to jak pływanie w kisielu. Każdy ruch jest okupiony nieludzkim wysiłkiem.
Praca zawodowa JEST stresująca i wyczerpująca ale w zupełnie inny sposób. Twój szef nie rzuca się na ciebie z pięściami, nie musisz podnosić go z chodnika i ciągnąc za rękę do sklepu, sprzątać jego wydalin oraz wydzielin a kiedy siedzisz na sedesie, nie pakuje ci się na kolana, wyrywając przy tym włosy. I tak dalej.
Przedwczoraj musiałam wybrać się na spotkanie z logopedą. Spotkanie mialo się odbyć o 11.00, w miejscu odległym od mojego domu o 10 minut spacerkiem.
Przygotowania do wyjścia musiałam zacząć PÓŁTOREJ GODZINY wcześniej... Łapanie wrzeszczącego Matju, ubieranie go, potem ponowne łapanie i ubieranie (bo jak zaczęłam wiązać swoje buty to młody się rozebrał i uciekł na piętrowe łóżko, gdzie zakopał się w poscieli, głośno wyjąc, że on nie chceeeee). Ubieranie - proste słowo. Spróbuj założyć skarpetki wierzgającemu i wijącemu się trzylatkowi i sytuacja przestaje być prosta. A spodnie? To jak wciskanie osmiornicy w siatkę.
Kiedy wyszłam, byłam zlana potem, rozczochrana i bliska płaczu. A to była dopiero połowa sukcesu, bo po drodze Młody wyrywał się z wózka bo chciał iść. Jak go wypusciłam, zaczął uciekać. Kiedy chcialam go nakłonić do przemieszczania się we wskazanym kierunku, położył się i zaczął wyć. Zamiast 10 minut szlismy 35. Bardzo rozsądnie z mojej strony, że wyszłam wcześniej.
I tak jest często.
Młody życzy sobie jajecznicę. Dostaje jajecznicę i czasem zjada a czasem wrzeszczy, że nie chce (bo przez te 4 minuty kiedy gorączkowo smażę jajecznicę coś go zdenerwowało i zmienił zdanie) i celnym kopem albo ruchem ręki wybija mi talerz z dłoni i rozrzuca zawartość po pokoju.
Młody musi iść spać. Nie chce. Bardzo nie chce. Szyję i ramiona mam w drobnych, czerwonych szramach od jego niechcenia.
I często się spotykam z opinią, że przesadzam, roztkliwiam sie nad sobą, nic nie robię. Albo, co gorzej, słyszę, że to moja wina. Bo jestem taką beznadziejną matką i nie radzę sobie. "Ja bym sobie na coś takiego nie pozwoliła. U mnie byłoby inaczej. Sama jesteś sobie winna." - słyszę i mam ochotę albo się rozpłakać albo przywalić rozmówcy z całej siły. Ach ta wyższość, ta pogarda. Ale gdzieś w głębi duszy czai sie niepewność - może on/ona ma rację? Może ona faktycznie poradził(a)by sobie lepiej? Może rzeczywiście jestem taka, przepraszam bardzo, chujowa?
Po przeczytaniu tego tekstu zrobiło mi się lżej :) Wygląda na to, że wszystko ze mną w porządku.
This Dad Thought Stay-At-Home Moms Did Nothing All Day. Then, THIS Happened...
Daddy Fishkins had thought stay-at-home Moms had it easy. This was until he became a stay-at-home dad. The following is an open letter he wrote to all Moms at there.
I owe an apology to women everywhere. Specifically, to stay-at-home moms.
I used to be like a lot of men who have this notion that mothers who stay home with the kids all day are either not pulling their weight, or are just sitting around doing nothing the entire day. In the past, I would often get agitated with my wife when certain things around the house didn't get done by the time I got home from work. I was guilty of thinking more than once that "it must be nice to sit around all day and watch TV."
How wrong was I? Dead wrong.
Fast forward a few years. My wife is now the one of us that goes to an office all day, and I'm now the stay-at-home dad. At first, I thought it would be a breeze and I'd get things around the house on a better, more efficient system. In fact, one of the first things I did as a stay-at-home dad was completely rearrange the cabinets and the fridge. I had everything in the fridge lined up, labels facing out, broken down by type of food, condiments, etc. and I was extremely proud of myself.
Wanna know what my fridge looks like today?
I got off to a really good start, and thought I could carry on that momentum of keeping the house clean, doing laundry and having dinner on the table when my wife got home from work. Well, I was able to do that for about a week, and now, looking back, I'm not entirely sure how it lasted as long as it did.
You see, I never factored in the roadblocks and daily challenges that come along with being at home with the kids all day long. So, I will break down a more accurate account of my day to show you what I mean...
6:00 AM: I get up, get my wife coffee, get my son in the shower, get his bag packed, make sure his homework is done, and make sure his teeth are brushed.
6:45 AM: I take my son to the bus stop.
7:01 AM: I walk through the door just in time to hear my three-year-old whining and crying, begging for pancakes and juice. She likes to eat breakfast in bed, while watching her shows on TV.
7:02 AM: She gets her pancakes and juice and I usually get a thumbs up for approval from my daughter, but not always.
7:15 AM: I THINK about taking a shower. I can't.
7:30 AM: The wife leaves for work.
7:30 AM - 9:00 AM: This block of time is really up in the air. Sometimes I get back in bed with the girls for a while. If I don't get in bed with them, they get up at 7:30 A.M, and to be honest, I just can't deal with two girls and all the drama that comes with them when they are exhausted beyond belief and cranky by noon because they got up so early. Plus, I work every night until midnight and sometimes I need the extra sleep. However, it's not always restful when every 15 minutes I'm being kicked, rolled on, jumped on, headbutted or asked for a pacifier.
9:00 AM: I get a request (they think I'm a servant from their favourite restaurant called 'Daddy's Cafe') from my three-year-old that she wants "Chicken Nuggets and Juice." After telling her it's too early for Chicken and Juice, she immediately throws down a five minute tantrum until...*drum roll please*... SHE GETS CHICKEN NUGGETS AND JUICE. She leaves me no tip.
9:05 AM: I try and sit on the couch with my laptop in a feeble attempt at trying to get some work done.
9:06 AM: My 18-month-old is now eating chicken nuggets and drinking juice while sitting on my head.
9:15 AM: I brush chicken crumbs from my hair and off of the couch. Sometimes she eats granola bars, and cleaning that up is an entirely different animal.
9:17 AM: Diaper change.
9:20 AM: I sit back down on the couch.
9:21 AM: I'm requested to turn on Spongebob Squarepants. (The Splinter episode -- I like how they request certain episodes now.)
10:30 AM: The 18-month-old naps while the three-year-old watches TV, plays with her toys and asks me a question every 20 seconds.
10:35 AM: I finally take a shower.
10:45 AM: Diaper change (the stinky kind).
11:00 AM - 12:00 PM: I manage to sit down and get a few things done for work.
NOTE: It is now NOON and not one ounce of housework has been done.
12:00 - 12:30 PM: The kids eat lunch (surprise -- more chicken!) while I do a modest attempt at trying to keep the kitchen clean while cooking their seven-course meal.
12:30 P.M - 2:00 PM: I finally get to clean the kitchen and do some laundry. If I'm lucky, I get to pick up some of the 19,000+ toys and blocks laying on the living room floor. I'm super lucky if I can get through the living room without stepping on one of those extremely sharp toys that toy companies think are safe to sell to children.
2:00 PM - 2:30 PM: I get the girls dressed so we can walk down to the bus stop. Yes, THEY ARE STILL IN THEIR PAJAMAS.
2:30 - 3:00 PM: The girls play at the bus stop waiting for their brother to get off the bus.
3:00 - 4:00 PM: The girls lay down for naps, while my son goes to his room. The kitchen is a disaster again from him getting out snacks and exploring the cabinets. Sometimes I manage to take this hour for myself to catch up on some work, but not always.
4:00 - 5:00 PM: I referee my son and daughter while they argue and fight over various, pointless issues including territory of the house.
Son: "Dad get SYD out of my room, she's touching my important stuff!" Daughter: "No, I'm not!" Son: "Yes, you are, Syd! You are touching all my important computer stuff and making noises!" Me: "Sydney, are you making noises?" Daughter: Nods her head. Me: "Why? Are you just trying to annoy him?" Daughter: (giggles) "Yes"
5:00 PM - 6:00 PM: I help my son with his homework, clean the house, sweep the floors, cook dinner.
6:00 PM: Wife gets home, and we eat dinner. Most days, I'm too exhausted to go into much detail of how the day went, and sometimes I'm so frustrated that I eat dinner on the front porch, alone.
NOTE: This is on a GOOD day.
Every given day is different. I didn't add in the sick days, the one hour melt downs, the various random messes, the errands, the castles I have to build out of blocks, the shampoo I have to clean off the floor, the dish-washing detergent that I have to clean out of the dog's water dish, refolding the clean laundry that the kids have strewn all over the house, the pee puddles that I have to clean up from when the baby rips off her diaper and pees on the kitchen floor, the baths I have to give mid-day because one of them thought it would be funny to splash around in a mud puddle, the re-hanging of curtains that the kids have ripped from the walls, putting drawers back into the dressers that they've pulled out and slid around the house like cars, and so forth and so on.
So whomever gets home from work, whether it be the husband or the wife, they have no idea what their spouse has been through during the day. The other day, for example, my wife gets home from work and I'm outside in the driveway letting the girls play. It was a beautiful day and I was sitting in a lawn chair just watching the girls. She gets out of the car and asks "What about dinner?" I told her that I was waiting for her to get home so the girls could play outside and she looks at me and says, and I quote:
"What is going on with you lately?"
REALLY!?! I just spent 12 hours with three monsters all day long and I take a few minutes to myself to get some fresh air and when my wife gets home, that's the first thing I hear?
So, in closing, I sincerely apologize to any and every woman I've ever said anything negative about, or joked about in regards to being a stay-at-home mom. It's not easy. In fact it's the hardest job I've ever had.
Sincerely,
A Stay-At-Home Dad
28 komentarzy:
Wiesz, ja mam tak SAMO, wiem że to nudne, ale też tak myślę, że jestem do dupy, że ktoś inny lepiej daje radę, jak patrze na wyszykowane mamy, i uczesane dzieci, kiedy moja nawet o gumce nie chce słyszec i łazi taka rozczorchana. I też wylaże duuuuzo wcześniej, jak by się dało, to bym wyszła dzien wczesniej. I wiesz co, przezornie zawsze ubieram się lżej niż pogoda, bo....i tak spoce się jak świnia w transporcie, i będę marzyć o samym staniku. No ale....próbowałaś może rumianku ?:)
Ale i tak szacun dla ciebie, bo ja się pocę i wysiadam już przy 1 sztuce, a ty masz 3. Nie wiem jak to robisz - naprawde:) Szczerze, gdybym się dziś dowiedziała, że w ciązy jestem, to zaraz bym dzowniła na Tworki. To nie moje klimaty, jedno mnie wykańcza, ledwo zipie, nie wyobrażam sobie potrójnej siły.
Pieknie to opisalas.
TY opisalas.
Powiem szczerze, ze od jakiegos juz czasu po weekendach z rodzina (ale zawsze powtarzam ze tylko 1 dziecko, wiec nie mam sie co z Toba porownywac), z wielka przyjemnoscia ide w poniedzialki do pracy....!!!!
W pracy czuje sie.... taka WOLNA................
mnie tez moje jedno wykancza do... hm, na amen
Praca w pn jest zajebista!
hahahaha, to jest tekst roku :D tak, chyba sobie zaparzę rumianku i w termosiku będę nosić :D Nie ma to jak rumianek na depresje i stres LOL
Tak, ja też się ubieram za lekko do pogody, dokładnie z tego samego powodu :)
Dzięki, kochane jesteście, ale ja w sumie tez się bujam tylko z jednym, dziewczynki juz podrośnięte i bardzo ogarnięte, reaguja na polecenia i ogólnie nie sprawiają większych problemów, tylko Matju taki szarpun. Nie wiem natomiast jak ja to robiłam jak oni wszyscy byli mniejsi :D
No właśnie, sporo znajomych mam mówi, że w pracy, mimo zapierdzielu i stresu, paradoksalnie ODPOCZYWAJĄ :D Nie rozumialam tego kiedyś, ale potem urodziłam dzieci i do mnie dotarło ;)
Ale że co - że jak większe to już lżej? bo ja tylko na to czekam, żeby już nie ogarniac tego dzieciaka....
No z Zuzią, ośmiolatką, to już zasadniczo nie ma problemów. Sama się ubierze, umyje, uczesze. Tylko trzeba przypomniec, żeby zabrala książki, spakowała plecak, żeby nie gniła przed bajkami tylko poczytała albo zrobila lekcje. Pilnowac trzeba, ale dziecko w tym wieku juz lepiej reaguje, mozna uzyc rozumowych argumentów i odpada całe to masakryczne, fizyczne szarpanie, które najbardziej mnie dobija. Jak mówie idziemy to idziemy, nie położy się na chodniku i nie zacznie wyc :D
sama się sobą zajmie, czasem i mi pomoże. Śmieci wyrzuci, zrobi sobie sama kanapkę, młodszemu rodzeństwu też. Już rzadko marudzi :) Tylko jęczy że nie lubi szkooołyyyy. I że jej się nie chce wstaaawaaaać. Ale to drobizagi, w porównaniu z tym jakim kataklizmem jest trzylatek.
Najlepsze jest jak robie tlumaczenie na przykład i zza zamknietych drzwi słysze jak Matju zmierza z rykiem w moim kierunku a Zu go zatrzymuje: "ciiicho dzieciaku, MATKA PRACUJE!" LOL
ooo to ja już chce te 8 lat! boze jak bosko! Już czuję że odpocznę! Tym bardziej, że nikt mi się już pod nogami nie bedzie plątał więc bede miała czas dla siebie i względny porządek w domu, i wyjazd w spokoju na weekend! Tak - uwielbiam 8-latki!!!! Mnie takie fizyczne szarpanie też dobija, i to darcie sie i miauczenie - tak mnie to wpienia ze szok.
No, im dalej tym lepiej :) Dopóki nie wejdą w fazę nastoletniego buntu :D Podobno to okropne :D
Ale pocieszam się, że nastolatkom, jak by nie były upierdliwe, nie trzeba zmieniac pieluch i obsługiwać na milion różnych sposobów ;)
Dzieci, które sie komunikują, są super, ale takie, które współpracują to juz w ogóle miód malina ;)
Przy starszych dzieciach nie ma rozwleczonych wszedzie zabawek, kanapek powciskanych w kąty, porysowanych ścian. Można się wyspać. Mozna wyjśc jak człowiek.
Mój mąż zabiera często dzieci na zakupy, jak bierze tez Mateusza to obowiązkowo musi jechac i Zuzia, bo ona bardzo pomaga przy ogarnianiu brata :)
I w końcu można zjeść na spokojnie jak człowiek i obejrzeć tv a nie mamo, mamo, mamoooooo....i tak bez końca. Boże jak mi brakuje takich dni, spokojnych, bez bajek, zabawek, i ogarniania chaty non stop..... marzenie....ale tylko kilka lat...taaa, ide se rumianek zaparzyć.
A myslalas kiedys jak by twoje zycie Ewa Anna wyglądało gdybyś miala 1 dziecko? wiem, wiem, ze masz 3 itp, ale wiesz tak czytso hipotetycznie - gdzie byś była teraz w zyciu?
U nas rzeczywiście nie ma problemu typu nie chce iść spać czy wywala talerz na pół pokoju ale są INNE PROBLEMY. Ostatnio rozważam dyskretną ucieczkę- tylko te upierdliwe fundacje szukające zaginionych!
żebym nie została źle zrozumiana- Inne problemy, chodziło mi o to że każde dziecko ma swoje upierdliwości takie czy inne (albo każda z nas jest chujowa na swój sposób ;))
z 7-latką już jest lepiej, potwierdzam. trzylatek to masakra. 5-letni chłopiec pośrodku to kijowy pomysł ;)
Natalijka, pełna zgoda :D
czasem mnie nachodzą takie myśli "a co by było gdybym miała tylko jedno dziecko?" albo "a co by było gdybym miała tylko KOTA?" ale szybko sie ich pozbywam, żeby nie generować negatywnej energii ;)
Po dzisiejszym popołudniu na placu zabaw buzują we mnie mordercze instynkta.
udusic Twojego interlokutora za takie bzdury, jak może, kurde.
A mi sie tak wydawało, ze 3 latek to już bajka. Jednak to iluzja :)
Ewa, cudownie ujełas tego szefa
. ja mialam chyba z 10, i uwierz mi, ze byli tacy, ktorych spokojnie można porównac z trzylatkiem, ba, trzylatek to wakacje :)
hahahahaha, no wiesz, w tym miejscu pracy, o którym mówimy, to tak trochę dziwnie było to i szefowie nie do końca normalni :D
A tak naprawdę to dom/praca zawodowa to tylko dwa różne oblicza stresu. I tu i tam mogą ci dowalić tak, że się nie pozbierasz.
Są panie zachwycone swoim domowym życiem, są panie zakochane w swojej pracy zawodowej. I odwrotnie - takie, którym praca kojarzy sie tylko z pistoletem przyłożonym do głowy a siedzenie w domu z czymś tak okropnym, że brak mi na to odpowiednich słów.
Wiesz, w najgorsze w opiekowaniu się dziećmi jest ... poczucie obowiązku. Bo w pracy możesz się schować za kompem, wyjść, zrezygnować z pracy. I konsekwencje dopadną tylko ciebie. A z dziećmi ... jesteś na nie skazana. Bo przed oczami masz obrazy, co się z nimi albo im stanie kiedy wszystko pierdolniesz w diabły. Taka klatka. I wcale nie złota. Możesz dużo olać, ale nie olejesz tego, że jesteś odpowiedzialna. Za nie.
No i jakby co, kochana, to mamy to na własne życzenie, a stara prawda głosi, żeby uważać, czego się sobie życzy. Bo życzenia potrafią się spełniać. A że w koszmary to nikt już nie dodaje.
Widzę, że Matju jest dosyć typowym przykładem najmłodszego synka w rodzinie. I że przygotowanie go do wyjścia zabiera ci podobnie dużo czasu co i mnie Kajtka. Dlatego nie lubię wychodzić.
Trzymaj się myśli, że kiedyś to się skończy. Że za kilka lat będzie błyskawicznie wskakiwał w ciuchy i wylatywał z domu.
Jak dożyjemy tych chwil to sobie będziemy sączyć te drinki z palemką na tarasie twojego domu i wygrzewa stare kości nad książką (z lupą ofcors). A jak nie to zawsze zostaje to, co mówi moja mama: "odpocznę sobie po śmierci" (i dlatego nie chcę wierzyć w czyściec, bo po jednej męczarni druga to dla mnie za dużo). Całusy!
Ano :D kiedyś to minie :)
Prześlij komentarz