Małżonek zabrał dzieci (wszystkie!) i pojchał do kościoła. Ja zabrałam się za nadganianie zaległości, ale szybko się zmęczyłam i coraz częściej popatrywałam na łóżko. w końcu się położyłam. Tylko na momencik...
... obudził mnie po półtorej godzinie dzwonek do drzwi i wściekły łomot oraz okrzyki. To rodzina, wzmocniona przez Teściową, wróciła z kościoła. Z obiadem (dzięki ci Losie za chińskie jadłodajnie).
Jemy. Nagle Matju wstał od stołu i poszedł się bawić. Za chwilę wrócił. I zaśmierdział w naszym kierunku.
Ja: cholera, śmierdzi.
Mąż: No.
Ja: Kupa.
Mąż (niewzruszony): No.
Ja (popatrując prosząco): Przewiniesz?
Mąż (niewzruszony): NIE.
Ja: Proszęęęę...
Mąż: NIE.
Ja: Błagaaam!
Mąż (oskarżycielsko): NIE. TY SPAŁAŚ!!!
Cóż, nie mam na to argumentu. W rodzicielstwie sen jest na wagę złota a niespodziewana drzemka to jak znaleźć piracki skarb ;) Za wszystko trzeba płacić, więc westchnęłam i z pokorą udałam się do łazienki neutralizować broń biologiczną.
2 komentarze:
Tutaj walka z góry przegrana, nawet nie ma co walczyć.
a co ma gówno do spania? :P
Prześlij komentarz