piątek, 26 czerwca 2015

Udręka bez ekstazy...

... czyli zakończenie roku w szkole.
Tego eventu nie da się już uniknąć. Na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat jego charakter chyba się zmienił. Ze swoich szkolnych czasów nie pamiętam dzikiego tłumu rodziców ciasno upakowanego w dusznej sali gimnastycznej by, ociekając potem, karmić się strawą duchową w formie wierszyków o wakacjach, szeptanych do trzeszczącego mikrofonu przez gromadę zestresowanych pierwszaków.
Sala gimnastyczna w naszej szkole jest standardowej wielkości i nie ma szans, żeby zmieścili się w niej wszyscy naraz, nawet sami uczniowie, nie mówiąc już o rodzicach. Event został więc podzielony na kawałki: klasy 1 i 2 o ósmej, 3 i 4 o dziesiątej, i tak dalej. Los zmusił mnie w ten sposób do uczestnictwa w dwóch odsłonach tej atrakcji. Nie było szans, żebym zdążyła zaprowadzić Średnią, odsiedzieć ile trzeba, wrócić, zostawić Średnią i przyprowadzić Najstarszą. Wzięłam więc problem na klatę, zapakowałam wodę i paluszki, zgarnęłam odświętnie ubrane panienki i nastawiłam się psychicznie na przedłużony seans tortur.


Pierwsza część poszła w miarę sprawnie, nie licząc beztlenowego środowiska sali gimnastycznej, której blaszany dach, przypiekany radosnym letnim słońcem, generował takie temperatury, że czułam się jak duszona kiełbaska w sosie własnym.
Średnia występowała w części artystycznej, deklamowała wierszyk. Poszło jej bardzo ładnie :) Muszę przyznać, że jestem dumna, kiedy widzę jak moje dzieci występują publicznie nie okazując tremy, mówią/śpiewają wyraźnie, nie mylą się, nie płoszą i nie trzeba im podpowiadać. Mają znacznie wiecej pewności siebie niż ja, za co Bogu chwała i dzięki, i niech im tak zostanie.

Po przemówieniach i występach każda klasa udała się do swojej sali na rozdanie świadectw. Pani wychowawczyni miała dostać kwiaty i prezent od całej klasy, o ile dobrze pamiętam, składałam sie na ten cel, więc uznałam, że nie muszę szarpać się na dodatkowe wiechcie. Jakże się myliłam... Każde dziecko z wyjątkiem mojego leciało uslużnie do pani z bukietem zieleniny, spora częśc z prezentami w torebkach. Poprawię się w przyszłym roku. Jeśli nie zapomnę.

Po rozdaniu świadectw, kiedy na sali zapanował rozgardiasz, zabrałam dziewczyny i cicho się ulotniłam. Dla poprawienia humoru skoczyłyśmy na szybkie lody do pobliskiego MarcPola, a potem z powrotem, czynic zadośc obowiązkom reprezentacyjnym.

Sala gimnastyczna była jeszcze pusta. Zajrzałam tam, i poczułam się jakbym wsadzała głowę w belę mokrej waty. Kiedy napłynął tłum, powietrze można było kroić nożem.
O nienienie. Ustaliłam z Najstarszą, że zostawiam ją w towarzystwie koleżanek z klasy i ewakuowałam siebie i Średnią ze strefy zagrożenia śmiercią przez uduszenie. Schowałyśmy się na korytarzu.



Kiedy klasa Najstarszej zjawiła się w swojej sali na rozdanie świadectw, okazało się, że Zu dostała nagrodę :) Wraz z trojgiem współklasowiczów otrzymała odznakę i dyplom "Przyjaciela Integracji", za koleżeńską postawę i zyczliwość w stosunku do dzieci "integrowanych" czyli tych z orzeczeniami :) Zatkało mnie ze szczęścia i dumy. Może, mimo moich wysiłków, Najstarsza wyrośnie na porządnego człowieka ;) ;)


Żeby tylko chciała tę prointegracyjną postawę zastosować w domu, do swojego własnego rodzeństwa (na przykład przestała się tłuc z Matju i kłócić z Anią), to ja już bym niczego więcej sobie nie życzyła ;)

Obowiązki odfajkowane, teraz mogę odetchnąć pełną piersią. Dwa miechy bez prac domowych, pamiętania o wycieczkach, składkach, zebraniach, kapciach, strojach na wf i tak dalej. Trzeba to uczcić. Zdrowie!



5 komentarzy:

Paulina pisze...

Ja sama nie wiem, czy jest z czego się cieszyć... od poniedziałku (z racji zawodu) zostaję na dwa miesiące z dziećmi w domu - nie wiem jak to zniosę (a wyjazd dopiero pod koniec sierpnia) ratunku!

Cuilwen pisze...

U nas jest "Lato w mieście" i młode będą uczęszczać do szkoły prawie do końca lipca, a potem coś się wymyśli. A Matju chodzi do przedszkola.
Zawspółczuwam... Jakbym miała perspektywę siedzenia z moimi w domu przez dwa miesiące to też bym się nie cieszyła ;) Już bym gibała galopem do Biedronki po trzylitrowy karton wina. Jeden na każdy dzień ;)

Unknown pisze...

Ale Ty masz luzzzz, cały dzień możesz sobie nicnierobić lub robić co zechcesz. I chcę powiedzieć, że bardzo schudłaś. na zdjęciu wyglądasz lepiej od modelek :) I jeszcze raz gratuluję tak dobrze wychowanych dzieci, nauka w las nie idzie :)

Cuilwen pisze...

Dzięki, nie schudłam tyle ile bym chciała, to zdjęcia tak wyszły ;) A dzieci tak, fajnie wyszły :D

Marta pisze...

Śliczna Zuzia!