Plaża hotelowa jest malutka, ale zupełnie wystarcza na potrzeby wakacjowiczów. Matju zapamiętale grzebał w piachu i moczył tyłek w jeziorze.
W tym czasie matka mogła wyprostować sobie powykrzywiane plecy na leżaczku.
Albo upocić się w sali fitness :) Jak flaki przestawały mi się skręcać to leciałam wykonywać ćwiczenia fizyczne, wszak podobno ruch to zdrowie ;)
W hotelowej restauracji był telewizor a w nim Mini Mini. Dzieki Bogu za to. Posiłki przebiegały bez zakłóceń, nawet Matju zjadał co miał na talerzu.
Codziennie były prowadzone animacje dla dzieci. Tego dnia młode były piratkami :)
A innego dnia tańczyły zumbę :) Na zdjęciu szalejąca Zu :)
Rycerz jedi. Miecz z balona ma kształt co najmniej dwuznaczny. To zdjęcie zachowam i będę nim straszyć Młodego jak zostanie nastolatkiem.
Okazało się, że Zu umie robić zwierzątka z balonów. Samodzielnie :)
Kiedy wszystko inne zawiodło, zawsze pozostawał tablet.
Albo hotelowa PlayStation :)
Już w drodze do domu. Mąż przezornie zajechał do pierwszego Makdolca po drodze, żeby mnie zapchać burgerem, możliwe że w ramach zadośćuczynienia za Płońsk. Mak był w Olsztynie, gdzie zabłądziliśmy, bo Olsztyn cały rozkopany i gps sie zgubił :)
Ania rozkosznie zadrzemała na stole w oczekiwaniu na junk-paszę :)
Wakacje 2015 uważam oficjalnie za zakończone :)
2 komentarze:
No to chwile względnego spokoju były :) a TV to zawsze spokoj święty, i pomyslec, że kiedyś mowiłam, ze moje dziecko z daleka od tv...:) zycie weryfikuje :)
Oj tak, mnie też zweryfikowało i to bardzo szybko po pierwszym dziecku ;)
Chwile były, pewnie że tak, starałam się wykorzystać każdą sekundę spokoju. Żeby nie ta zaraza to byłoby błogo, kurde
Prześlij komentarz