sobota, 31 października 2015

Ogród Światła

W zeszłą sobotę udało nam się kolektywnie, całą rodziną, wyjść z domu i pojechać na rozrywki. Nie wiem jak tego dokonaliśmy... Może udało się bo nie myśleliśmy nad tym za dużo. Ot, Mąż wrócił z Niemiec na weekend, ja zasugerowałam wyjście (fejsbuku, dziękuję ci za rozrywkowe podpowiedzi), Mężu się spodobało i nie pozwolił mi się wycofać w ostatniej chwili, kiedy w głowie, jak zwykle, kluły mi się z trzaskiem dziesiątki przeszkód: zimno, ciemno, dzieci będą głodne, będą chciały pić a potem siku i przedtem też siku, będą jęczeć, marudzić, domagać się i ogólnie zamienią miły wypad w masakrę.
Oczywiście mialam rację co do dzieci, ale przyznaję, warto było tam pojechać :)

"Tam" w tym przypadku oznacza Królewski Ogród Światła w Wilanowie.

Było pięknie :) Im ciemniej się robiło, tym bardziej magicznie wyglądał ogród z kolorowych lampek. Nie spodziewałam się efektu WOW, ale właśnie taki efekt był :D
Oczywiście im później, tym większy tłum walił wszystkimi wejściami.

Spacerowaliśmy po labiryncie świateł w najróżniejszych formach i kolorach. Dzieci biegały, oczarowane, wydając dziwne okrzyki. No dobra, przyznaję, ja też biegałam z otwartą buzią i wydawałam okrzyki ;) Bo jak tu się nie zachwycić kwiatkami:


Proszę, jakie piekne dzwonki:


I te cosie, co nie wiem czym są, ale są śliczne:


Zwierzaki też były, między innymi ślimol...


... i osa. A może pszczoła?


I biedra! Biedra wprost zachwycająca.


Do tego stopnia, że trzasnęłam sobie z nia selfika, w chorobliwym odcieniu zieleni. Teraz już wiem jak będe wyglądać jeśli utonę i wyłowią mnie po tygodniu.


Dmuchawce. Od dmuchawców nie mogłam się oderwać, są mistrzowskie.


Lilie wodne pod innym kątem:

I to, nie wiem co to, ale ma ładny kolor i można było wejść do środka (była kolejka).


Konewka zmieniała kolor z żółto-pomarańczowego na fioletowo-różowy, a lampki udające wodę migotały, bardzo realitycznie symulując konewkowy prysznic.


W jednej części ogrodu co jakiś czas grała muzyka - po kolei "Poranek" Griega z "Peera Gynta", "Walc Kwiatów Czajkowskiego z "Dziadka do orzechów" i walc Chaczaturiana z "Maskarady", a do tego synchronicznie migały światełka. Bardzo przyjemne, mnie i Mężowi chciało się tańczyć, ale było za ciasno i za dużo mieliśmy na sobie warstw odzieży i dzieci (weź mnie na opaaaa, nic nie widzęęęę). Więc tylko się kiwaliśmy.

Dodatkową atrakcją jest mapping, co godzinę wyświetlany na froncie wilanowskiego pałacu.


W zeszłą sobotę była to "Bajka o królewskiej wydrze". Nie wiem, czy mają jakies inne opcje, ale przy tej siedziałam z otwartą paszczą i to dwa razy :D Zmusiłam rodzinę, żebysmy zostali na następny pokaz, bo za pierwszym razem staliśmy za daleko i ludzie mi przeszkadzali w odbiorze. Sio, ludzie.


Za drugim razem klapnełam z dziećmi na mokrą trawę w pierwszym rzędzie i nie dałam się stamtąd ruszyć. Pokaz jest króciutki, ale nigdy w życiu nie widziałam nic podobnego, więc chłonęłam doznania całą sobą :D To, co mapping robi ze ścianą pałacu, wydawało mi się czarnoksięską sztuką. Dzieci wzdychały i pokrzykiwały, ja też wzdychałam i pokrzykiwałam, ale ciszej ;)



Zmarzliśmy, dzieci chciały siku i były głodne i znowu chciały siku, a do siku były tylko dwa NIEOŚWIETLONE (haha, Ogród Światła, zabawne, nie?) toi-toie w tylnym podwórzu.
Pewnie, dobrze że były, chwała organizatorom! W Polandii toaleta na rozrywkach nie jest oczywistością.... (Swoją drogą smutek i żal. Dla mnie dostępność i stan toalet są miarą cywilizacji. My jeszcze jesteśmy na szarym smętnym końcu. Sorry, dygresja.)
Toi-toie były nieoświetlone, a, przypominam, że to noc ciemna. Wpuśćcie dziecko do przenośnej, mocno już używanej toalety po ciemku - przepis na smrodliwe kłopoty ;) W końcu przyświecałam sobie i dzieciom telefonem, modląc sie, by mi nie wypadł ze zgrabiałych z zimna dłoni prosto do kibla. Ale jakoś udało się przeprowadzić operację "siku" bez strat materialnych.

Poza tą jedną niedogodnością wszystko było bardzo dobre. Kiedy znudziły się nam światełka, a raczej gęstniejące tłumy wokół światełek, Mąż i dzieci zaczęli się z piskiem ganiać po trawie, na wielkim podwórzu (przedpolu? dziedzińcu?) przed pałacem.
A potem do domu, gdzie zmęczone dzieci padły jak podcięte kosą, alleluja alleluja.

Ogólnie - polecam.Tylko weźcie ze sobą latarkę do kibla ;)

2 komentarze:

dorenka pisze...

Ale fajnie Wam było! Co do kwestii kibelkowej - mam podobne zdanie: zaliczaliśmy Park Fontann. Najzabawniejsi byli strażnicy miejscy wyłapujący sikających w krzakach.

Cuilwen pisze...

OMG! Ten na Podzamczu? Zawsze sie zastanawiałam gdzie tam można siku. Jak sie tam będziemy wybierać z dziećmi to chyba pieluchy im pozakładam i sobie tez ;)