Ania przywlokła rota ze szkoły. Ona odchorowała w sobotę. Wirus najwyraźniej potrzebuje około dnia-półtora na rozruch, bo ja zachorowałam dziś w nocy.
Leżałam sobie, trzepały mną mdłości i ból brzucha, nie spałam i myślalam...
O tym jak cudownie jest nie musieć wstawać w nocy i - chora czy zdrowa - zasuwać jak niewolnik. Jak błoga jest cisza, która potrwa do 5.30 rano.
O tym, że w ciągu dnia wszyscy pójdą sobie do przedszkola/szkoły/pracy a ja będę mogła zostać sama. W ciszy i spokoju położyć się do łóżka i spać, albo nie robić nic, tylko skupić się na chorowaniu. Praca chwilowo leży.
Gdyby nie dzisiejsza wizyta księdza po kolędzie, przed którą musze chociaż jeden pokój posprzątać, czułabym się głęboko zadowolona z życia, mimo żołądkowych przykrości. Macierzyństwo zmienia perspektywę, jak koza w starym, żydowskim dowcipie.
[edit] godzina 18.22. Laba się skończyła - dzieci są chore :D Dajcie mi łuk, ja się zastrzelę :D
5 komentarzy:
ojej. ale pana ksiedza zarazisz!!!!!! ;)
co robi ksiądz po kolędzie przed świętami? wyrabia normę czy co?
U nas jest tyle osiedli, że muszą zaczynać przed świętami, jakby zaczęli po, to chodziliby do maja albo i dłużej :D
Hahaha, jak pan ksiądz przyszedł, wypełzłam rozczochrana i obolała z łóżka i ostrzegłam go w progu, że zaraza i niech się trzyma z daleka ;) Głupio mu było zawrócić uciekać, więc wszedł, ale rozsądnie trzymał się z daleka :D
i tak mu to nic nie da. Będzie chory!
Hyhyhyhyhyy [diabelski rechot]
Prześlij komentarz