Książka z niezapomnianej serii "Poczytaj mi mamo", wydana w 1986 roku. Miałam wtedy 9 lat i żyłam w rzeczywistości tak innej od dzisiejszej, że kiedy o tym myślę, wydaje mi się osobną planetą.
Nieopatrznie poczytałam niedawno dzieciom do poduszki i z kart tej małej książeczki wyjrzał świat nie do końca zrozumiały dla mojego potomstwa. A ja mogłam sobie porównać - dzieci/rodzice dawniej i dziś.
"Stłukł Wioletkę, bo pani ustawiła go z Wioletką w parze. Ona zawsze chodzi bez pary, bo ma brudne ubranie, bo jej tata pije."
Ot tak po prostu, bez ogródek. Szara rzeczywistość, która wtedy nikogo nie dziwiła. Brudna dziewczynka, bo jej tata pije, więc chłopiec ją stłukł. Zdarza się. W mojej klasie było kilkoro takich dzieciaków, mnie włączając. W każdej klasie było co najmniej kilkoro.
Moje dzieci nie do końca zrozumiały i poprosiły o wyjaśnienia: jak to pije, co pije i co to ma wspólnego z czystymi ubraniami. Ucieszyłam się, że tego nie wiedzą.
"Jeszcze nie dostałem żadnej piątki, bo jak pani na mnie krzyknie, to ja się zaraz denerwuję i zapominam, co miałem powiedzieć."
Jak to "pani krzyknie"? Paniom wolno krzyczeć? ;) A gdzie rozwijanie potencjału dziecka, gdzie szkolny psycholog, pedagog, specjalista od terapii sensorycznej? I logopeda na wszelki wypadek? ;) Wiem, żartuję. Inne czasy. No właśnie.
"Zrobiłem dwa kroki, a wtedy on uderzył mnie w głowę - od tyłu. Tak mocno, że aż mi zadzwonilo w uchu. Pośliznąłem się i upadłem. Uderzyłem głową o ścianę. Bijacz stał i śmiał się głośno. [...] Bijacz poszedł sobie a ja wciąż siedziałem na posadzce."
Hmmm, na cos takiego teraz chyba wezwaliby pogotowie. W każdym razie ktoś by zareagował. Ktoś dorosły. A dzieci w książce przeszły nad tym do porzadku dziennego ;)
"Po zajeciach szybko uciekłem. [...] Pobiegłem do domu i czekałem na klatce aż mama wróci z pracy - albo tata."
Hmmm. Książka jest o dzieciach z zerówki. Sześć lat. Gdybym wypuściła sześciolatkę samą do zerówki... Strach pomyśleć. A gdybym jeszcze kazała dziecku czekać na klatce aż wrócę... Artykuł w Super Expressie gwarantowany. I wizyta kontrolna pań z opieki społecznej.
"- Tato - powiedziałem.
- Hm? - spytał tata.
- Jeden chłopak mnie uderzył. W głowę.
- Trzeba mu było oddać - powiedział tata i wsadził gazetę pod pachę. Wyjął klucze i otworzył drzwi.
- Czemu nie oddałeś? On pomyśli, że z ciebie mazgaj."
Nawet nie wiem od czego tu zacząć :D Po pierwsze: ojciec nie przejął się, że jego syn zarobił w głowę, po drugie: co kogo obchodzi zdanie agresora? A na domiar złego tata jest jakby lekko rozczarowany. :D
Reakcja syna na rozmowę z tatą:
"Było mi wstyd. Przecież tata myśli, że ja jestem dzielny."
Wow. Prześladowca go sponiewierał, i jeszcze mu wstyd, bo zawiódł tatę ;)
Moje dzieci okazały zdziwienie reakcją książkowego ojca. Nie wiem, czy to dobrze czy źle ;)
Dalej jest happy end: sponiewierany chłopiec przy kolejnej okazji staje bohatersko w obronie brudnej dziewczynki i udaje mu się wytrącić prześladowcę z równowagi i zastraszyć. End jest bardzo happy i bardzo naciągany - w rzeczywistej rzeczywistości mały chudy okularnik w konfrontacji z większym i silniejszym agresorem zebrałby epicki łomot. Może nawet w słusznej sprawie, ale co z tego. No, ale wtedy nie byłoby morału, którym każda zaangażowana książka merda jak zwichniętym ogonkiem: bądź odważny i sam załatwiaj swoje sprawy a wszystko będzie dobrze.
Taaaak.
TUTAJ można oglądnąć jak tę książeczkę interpretuje Niekryty Krytyk :D Śmiechłam ;)
7 komentarzy:
Piekne! I niesamowite!
Ja w 1986 mialam osiem lat.
To co opisujesz, az zapiera dech w piersiach, ze TAK zmienily sie czasy! Ze rzeczy, ktore kiedys byly normalne, zadziwiaja nasze dzieci...
Ciekawe, co powiedzialoby moje dziecko, gdybym opowiedziala jej, jak nauczycielka tak po prostu walnela mnie w leb, kiedy bylam w pierwszej klasie podstawowki. Albo inna jedza na zastepstwie...
albo ze musielismy ogladac istne porno o... porodzie na... religii (!!!!) w piatej klasie podstawowki! Katechetka, ktora na lekcjach -jeszcze w kosciele- straszyla nas zlodziejami dobijajacymi sie do nas -samych - w domu.
Od drugiej klasy podstawowki chodzilam z kluczem na szyi...
A teraz: po dzieci z klas 1-2 trzeba przychodzic - nie moga isc same do domu.
Chodzilam na zakupy dla mojej mamy przed lekcjami w szkole... Po ziemniaki do straganu na rogu. Wyrzucalam smieci...
Nawet nie umiem sobie tego wyobrazic z moim dzieckiem w roli glownej!
Dac jej klucz? Zgubi, zostawi gdzies.
Do kontenera na smieci nie dosiegnie.
Do najblizszego sklepu (po ziemniaki???) mamy kilometr...
No dokładnie, mam identyczne przemyślenia :D Jak pani od matematyki się wkurzyła to waliła dziennikiem po łbie. Też chodziłam po zakupy mamie. Oraz po piwo i fajki dla ojca ;) Gdyby teraz siedmiolatka poszła po piwo to skończyłoby sie policją chyba ;) Sama chodziłam do szkoły i wracałam. Nawet do przedszkola sama chadzałam, bo było 100 metrow od domu a moja mama była uglebiona z moją młodszą siostrą.
A ja w szoku jestem, że Musierowicz takiego dzieło stworzyła... Też byłam bardziej samodzielna niż moje dziecko obecnie. Ale na myśl,żeby pozwolić mu na taką samodzielność jak moja to mnie ciarki przechodzą;)
W dzisiejszych czasach taka samodzielność jak nasza chyba nie byłaby wskazana, mam wrażenie, że niebezpieczeństw jest jakoś więcej ;) Tak mi się zdaje.
Też się zdziwiłam na widok nazwiska "Musierowicz" na okładce :D
Moje chodzą same. Dopóki mieszkaliśmy w mieście, najstarsza, wtedy sześcioletnia, latała po mleko do osiedlowego sklepu (musiała przejść przez uliczkę przy parkingu). Teraz ma 9.5 roku, chodzi sama z podstawówki do szkoły muzycznej 3 razy w tygodniu (15 minut marszu).
Młodszy nie chodził, bo nie zdążył- wynieśliśmy się na wieś, gdzie do sklepu są 2 km i na końcu przejście przez przelotówkę (masakra). Natomiast od roku (teraz mają 9.5 i 7.5) zostają sami w domu, do 2 godzin.
Aha, po wsi łażą i jeżdżą sami odkąd mieli 7 i 5 lat. Żyją. ;))
Brawo! :D Bardzo popieram.
Jednak na wsi to jakoś zawsze zdrowiej. Miasta są destrukcyjne, nie lubię miast. Niestety, mój mąż lubi.
Prześlij komentarz