środa, 2 marca 2016

Dynamika zdarzeń

Niedziela.
Boli mnie gardło.
Poniedziałek.
Boli mnie gardło jak skurwysyn.
Wtorek.
Boli mnie gardło jak skurwysyn, nie mogę jeść ani pić.
Środa
Boli mnie gardło jak skurwysyn, nie mogę jeść, pić, spać ani mówić.

Poranna rozmowa z dziećmi:

Dzieci: Mamo, o której wychodzimy?
Ja: [rzężenie]
Dzieci: ???
Ja: [charkot]
Dzieci: Aaa, nie możesz mówić?
Ja: [skrzek]
Dzieci: [taniec zwycięstwa po pokoju] Ale fajnie, ale fajnie, MOŻEMY BYĆ NIEGRZECZNI ILE CHCEMY I NIE BĘDZIESZ NA NAS KRZYCZEĆ!

Gdyby w prawdziwym życiu nad głowami bohaterów pojawiały się komiksowe dymki, dymek nad moją makówką głosiłby w owej chwili:  OSZ KURWA.

Mateusz chyba wziął sobie do serca poranne postanowienie i od fazy planowania niegrzeczności przeszedł do fazy wdrożeniowej. Nie dość, że w przedszkolu zachowywał się tak, że dostał karę, to na dodatek, kiedy go odbierałam, postanowił pokazać mi kto tu rządzi.
Dzięki różnym zabiegom odzyskałam w ciągu dnia zdolność mowy, ale każde słowo okupione jest okrutnym cierpieniem i zamierzałam używać ich bardzo oszczędnie. Matju miał inną koncepcję.

- Mati, nie uciekaj!
- Mati, wróć!
- Mati, ulica!
- Mati, wróć, samochód jedzie!
- Mati, STÓJ!

Matju niefrasobliwie pędził po kałużach do przodu wprost na ulicę. Krzywiąc się z bólu oraz wkurwienia, darłam się, na ile pozwalało mi obolałe gardło i pędziłam za nim, tak szybko jak pozwalało mi łupanie w głowie. Złapałam go - zaśmiewającego się do rozpuku - za kaptur, tuż przy krawężniku.
Jako że staram się wypracować w sobie stan ZEN, zdecydowałam, że nie dam się ponieść nerwom oraz dam dziecku szansę na poprawę, Wspomagając się, jakże popularnym w psychologii, pozytywnym wzmocnieniem.

Ja: Mati, kupiłam pączki na podwieczorek.
Matju: Ooo, chce pączek!
Ja: Daj mi rękę i już nie uciekaj, to pójdziemy do domu i dostaniesz pączka.
Matju: [ucieka]

Synu, czy naprawdę wiesz co robisz? Chciałam, żeby do niego dotarło, więc spróbowałam jeszcze raz:

Ja: Mati, OSTATNIE OSTRZEŻENIE, jeśli będziesz uciekał, twojego pączka zjem ja.
Matju: ;[ucieka, uchachany po pachy]

Synu, czy jesteś absolutnie pewny?

Ja:Mati, stój, bo nie dostaniesz pączka.
Matju: [ucieka]

Dobra, wybrałeś.
Byłam konsekwentna. Zostałam zaatakowana pięściami, wepchnięta w kałużę oraz obrzucona potokiem najgorszych złorzeczeń, jakie potrafi wyprodukować mózg czterolatka. Był absolutnie przekonany że wygra. Ale byłam konsekwentna.
Wmusiłam pączka w moje obolałe gardło, w celach pedagogicznych, bo żadnej przyjemności z tego nie było. Mina mojego syna: bezcenna.
Wył z wściekłości na podłodze w przedpokoju, więc oddaliłam się przezornie, w trosce o bębenki w uszach. Chwilę później zapadła cisza.
Pomyślałam: uspokoił się, przemyślał, przeszło mu, może coś dotrze, może jutro będzie mniejsza użerka...

Ależ skąd. Ucichł, bo Ania oddała mu swojego pączka.

I weź tu człowieku, kurkamać, wychowuj dzieci.


No ba.

2 komentarze:

Ka pisze...

Dochodze do wniosku, ze nastepnym razem profilaktycznie powinnas zjesc rowniez i paczka Ani.
:)))

Cuilwen pisze...

Tak, jestem za. W ogóle następnym razem zjem wszystkie pączki, tak na wszelki wypadek. I najlepiej kupie po dwa dla każdego, żeby przesłanie na pewno dotarło :D