Sezon na "co dostałaś od zajączka? uważam za otwarty. Nic nie dostałam, w naszej rodzinie króluje wstecznictwo, zaściankowość i pastewna tradycja, na Wielkanoc można dostać co najwyżej jajko z majonezem lub białą kiełbasę pieczoną w piwie (mniam). Plus gratis wizyta w kościele.
Dzieci co roku są trochę rozczarowane, bo wokół szaleje konsumpcjonizm i po świętach w szkole odbywa się coś w rodzaju giełdy "A ja dostałem to! Ale moje jest lepsze! Phi, to nic, a ja dostałam...". Też chciałyby się pochwalić. Niestety matka reakcjonistka twardo odmawia.
W ogóle na hasło "wielkanocny zajączek" reaguję niezbyt przychylnie. I to się chyba udziela... Wczoraj Matju bawił się kubkiem i dzbankiem. Udawał, że coś przelewa.
Ja: A co tam masz, synku?
Matju: Sok.
Ja: A z czego?
Matju: Z zajączka.
I tyle w temacie.
Wznosząc sokiem z zajączka toast za zdrowie znajomych i nieznajomych, życzę wszystkim spokojnych Świąt :)
3 komentarze:
u nas w zyciu nie bylo zadnych zajączków:)
No właśnie, u nas też nie i tak jest dobrze :)
u nas tez nie. i nie zamierzam tego zmieniac :)
Prześlij komentarz