O 8 rano zjawiłam się w przychodni. Miałam byc na czczo, co potraktowałam bardzo dosłownie i nie jadłam od 14 godzin. O 8.10 rano (na szczęście tylko 3 osoby w kolejce przede mną) okazało się że po pierwszym pobraniu muszę czekać aż laboratorium oznaczy mi poziom glukozy na czczo i wyda zezwolenie na obciązenie 75 g. Jedyny problem był taki że jest sobota i laboratorium zacznie pracę nie wiadomo kiedy. Może zaraz a moze za pół godziny. Zasiadłam więc przed gabinetem i czekałam, wraz z innymi nieszczęśnicami w podobnej sytuacji.
O 8.45, po prawie 15 godzinach niejedzenia zaczęłam osiągać odmienne stany świadomości - wszystko zrobiło się jasne i przejrzyste, ja byłam lekka i tylko nie wiedziec czemu strasznie trzęsły mi się ręce. Młoda w brzuchu nie ruszała się od dawna, ale nie miałam siły sie martwić. O 9 zaczęłam się czuć jakby mnie owinięto w kokon z waty, skądinąd całkiem miło:) Ale nadal czekałam wraz z innymi aż wywołają moje nazwisko (tak poinstruowała mnie pielęgniarka). O 9.10 jedna z glukozowych męczennic zaryzykowała opieprz i zajrzała do gabinetu z pytaniem czy długo jeszcze. Okazało sie że wyniki owszem, juz są:) Jakbyśmy czekały zgodnie z wyraźnymi instrukcjami pielęgniarek, posiedziałybyśmy sobie tam z następną godzinę. Niech żyje prywatna służba zdrowia za kilka stów miesięcznie:)
O 9.13 dostałam wreszcie mojego glukozowego drinka... Och mówię Wam, jak cudownie smakował! Żadna cytryna nie była potrzebna, jaka cytryna, po co, byłam taka głodna że pożarłabym jeszcze drugą taką porcję sypkiej glukozy łyżeczką. Dawno nie piłam czegoś tak pysznego ;)))
Potem już z górki, godzinka siedzenia na niewygodnym krzesełku, pobranie, kolejna godzinka na tym samym krzesełku, pobranie i wreszcie godz. 11.20 - koooniec atrakcji. Ufff.
Wyniki w poniedziałek po południu. Drżę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz