czwartek, 17 lutego 2011

Podróże małe i duże

Oczywiście nie moje, ja tkwię w domu jako ta rzepa w bruździe, pogrążając się w odmętach beznadziei i mrokach depresji... Ratunku, wypuśćcie mnie stąd. Tęsknie spoglądam na drzwi.
Za to małżonek rozpoczyna okres intensywnych wojaży. Właśnie pakuje się na dwutygodniowy wyjazd do Akashi. Szczęściarz. Potem, o ile dobrze pamiętam, kilka pomniejszych wypadów w Europie, które zajmą mu czas do końca kwietnia.
Zostaję w domu z chorą, kaszlącą Zuzią i Anią, która aktualnie przechodzi kolejną fazę (dość głośną) intensywnego kształtowania charakteru, a nawet charakterku. Zuzia na szczęście od jakiegoś czasu może służyć za serwski wzorzec Idealnej Córki, jest kochana, posłuszna, pomocna i nieinwazyjna, więc tu nie przewiduję kłopotów.
Sama ledwie chodzę, obijając się o ściany, nie mogę spać, nie bardzo mogę jeść (najlepiej mi wchodzi Kanapka Drwala z Macdonalda, w powiększonym zestawie rzecz jasna, ale ile można karmić fastfoodami nieszczęsnego Brzuchomieszkańca?) zebranie myśli graniczy z cudem i na dodatek regularnie, mniej więcej co godzinka, wybucham rozpaczliwym płaczem. Sama siebie mam serdecznie dość i chętnie bym się siebie pozbyła.

Praktyczny egzamin na prawo jazdy mam 12 marca, w sobotę, o 7 rano. Wybrałam taki dzień i taką godzinę, bo zazwyczaj jeżdżę w weekendy, i nagła konfrontacja z normalnym ruchem ulicznym mogłaby się dla mnie skończyć ciężkim szokiem. Nastawiam się jedynie na obwąchanie egzaminacyjnej atmosfery, bo że obleję, nie mam najmniejszych wątpliwości.

Brak komentarzy: