Mózg tonący w bagnie po jakimś czasie zaczyna wdrażać samoobronę. Ucieka mianowicie w wyobrażenia, fantazje absolutnie najwyższej klasy, szalony chemiczny taniec, który sprawia że czujesz się jak w niebie, lepiej niż na najlepszym haju. Nic nie jest niemożliwe, stoisz przy garach, smażąc kotlety i nawet nie musisz zamykać oczu, żeby widzieć swoje życie takim, jakie sobie wymarzyłaś. Mówisz do ludzi, których obok ciebie nie ma, zaśmiewasz się z dowcipów, które sama sobie opowiadasz, każdy drobiazg cieszy, masz MOC i zrobisz co zechcesz, a wszyscy padną do twych stóp. Świat jest twój, wszystko będzie dobrze.
Potem neuronalne baterie sie wyczerpują i następuje powrót do rzeczywistości. Dość szybki i brutalny. Miażdżąca świadomość, że to wszystko złuda, że nie masz najmniejszej szansy na spełnienie marzeń, że cokolwiek zrobisz nie ma nadziei, a tak naprawdę to nie zrobisz nic, bo jesteś zerem, niepotrzebnie zajmującym zbyt duży kawałek przestrzeni. Czujesz się jak nic niewarty śmieć i chcesz zniknąć, oszczędzić światu swojej żałosnej obecności. Wstyd ci za swoje rojenia. Nikt cię nie chce, nikt cię nie potrzebuje, nikt cię nie dostrzega, nikt nie zauważy jeśli znikniesz. Może oprócz dzieci, którym nie będzie miał kto usłużyć. Pogódź się z tym, kretynko, powtarzasz sobie.
I jeden stan i drugi nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Nie jest i nie będzie tak dobrze jak byś chciała, ani tak źle jak się obawiasz. Co z tego, kiedy neuroprzekaźniki wiedzą lepiej. Czym innym jest wiedzieć a czym innym czuć, a ten ból czujesz całą sobą.
I tak codziennie, czasem po kilka razy. W górę i w dół. Za każdym razem upadek jest coraz gorszy.
Najrozsądniej unikać snów na jawie, trzymać się realiów, nie gubić w myślach. Tak łatwo, tak przerażająco łatwo jest, rozważając, zrobić jeden krok za dużo i znaleźć się w Krainie Urojonego Szczęścia.
I tak trudno jest uczepić się tego co istnieje, widzieć i doceniać rzeczy takimi, jakie są, kiedy jesteś zamknięta tygodniami w czterech ścianach z wrzeszczącymi dziećmi i własną samotnością. A samotność akurat jest realna i namacalna, jak stos naczyń do umycia, brudny sedes i obolałe więzadła rozpychanej najmłodszym dzieckiem macicy.
14 komentarzy:
Dokładnie tak.
Zastanawiam się czasem Ewa, skąd takie Twoje postrzeganie świata. Był czas, że tak też go widziałam. Teraz w głowie mi się nie mieści, że tak można go postrzegać. I jak dziwne są nasze pragnienia. Ja, dla odmiany, marzę o zamknięciu mnie w czterech ścianach własnego domu z gromadką wrzeszczących dzieci i dodatkowo jednym w brzuchu...
A ja marzę o plaży na Majorce. Między innymi. I o tym, żeby pieluchy przestały mi śmierdzieć w worku w korytarzu, bo nie ma komu ich wyrzucić.
Żeby wiedzieć skąd mi tak niedobrze, trzeba by długą i bogatą historię mojego życia znać ;) Aż chyba sama dla siebie o sobie kiedyś książkę napiszę, a co...
Kurde , kurde , przeczytałam to z 10 razy ....jakie to prawdziwe. Może kiedyś nastanei i dla mnei czas , że będę go postrzegać inaczej , jest nadzija jak Koronka pisze :) . Marzyło mi się takie życie z pieluchami , obiadkami , ale to chyba na podstawie czasopism i filmideł , to jak z miłością z zakochaniem . Zachwyt mija , pojawiają sie gacie i skarpety w każdym kącie , a romantyczne wieczory zamieniają się w walkę o pilota od TV . Często myślę jak by to było jak bym zniknęła , pierwsza myśl to czy mężczyzna mego zycia będzie wiedizął jak włączyć pralkę , gdzie są ksiązeczki zdrowia dzieci , czy wie gdzie leżą zabawki do piasku i gdzie schwałam przedłużacz potrzebny do kolejki rozkładanej raz na miesiąc. Może by tak spisac to na karteczce?
Kiedyś czytałam książkę, w której żona jednego z bohaterów zmarła na raka. Przed śmiercią spisała mu całą instrukcję obsługi domu i dzieci. Tez się zastanawiam czy aby czegoś takiego nie spisać ;)
Mnie się też zdawało za cielęcej młodości, że o niczym innym nie marzę, tylko o gromadce dzieci, dobrym mężu i garnkach. Niestety, kiedy uważniej przypatrzyłam się światu, zauważyłam, ze ma ciut więcej do zaoferowania.
To nie tak. Ja mogę pojechać na wakacje na Majorce, a wolałabym wyrzucać śmierdzące pieluchy moich dzieci. A te filmidła i czasopisma owszem, koloryzują. A może ciężko czasem docenić co się ma? A te romantyczne wieczory z mężem...Pewnie, że tak! Gacie i skarpety w kącie nie przekreślają romantycznych wieczorów. Są dwie strony medalu. Czy pójdziecie na romantyczny spacer zależy tylko od Was. Po prostu idźcie na taki spacer zamiast walczyć o pilota. A jak nie możecie iść bo są dzieci to zjedzcie wspólnie ugotowaną, romantyczna kolację. Dlaczego nie? Wszystko zależy od podejścia, od chęci, od spojrzenia na daną sprawę. Bardzo dużo zależy od nas samych jak będzie wyglądało nasze wspólne życie. Głowy do góry, szkoda życia na smuty :-) Wszystko będzie dobrze.
Jakie to proste.
Kilka miesięcy temu myślałam dokładnie tak samo. I wszystko było proste, jasne a ja dość często mogłam nazywać się szczęśliwą. A już na pewno spełnioną. Miałam momenty zmęczenia, załamania, ale na ogół wiedziałam co robić, wiedziałam co czuć, umiałam docenić to co mam.
A potem BUM. I po ptokach. Zbieram siebie po kawałeczku. I ciekawa jestem co wyjdzie jak się już posklejam. Czy w ogóle coś.
Ja, nastroje jak Ty aktualnie, tylko miewam. Często przed okresem. Widzę problemy, których nie ma. Wszystko jest beznadziejne. Rety! Jak to męczy człowieka. U mnie na szczęście szybko mija czego i Tobie Ewa życzę.
Dziękuję :) Różnorakie hormony potrafią nieźle namieszać w głowie.
a ja czytam ktorys Twoj depresyjny wpis i zachodze w glowe czemu przechodzisz przez to sama... to sie leczy, to jest choroba... to nie ulotny stan ducha... pamietam Cie z forum chustowgo sprzed 3 lat, bylas inna osoba, pomysl czy nie warto zwrocic sie po pomoc do specjalisty...to ze jestes w ciazy nie znaczy ze nie mozesz sie leczyc z powodu depresji i... to tez nie znaczy ze minie po urodzeniu dziecka jak reka odjal... to tyle wtracania, ale juz nie moglam cicho siedziec i czytac tylko komentarzy ktore Cie glaszcza, bo same to znaja, albo kaza podniesc uszy do gory i "look on the bright side of your life".
pozdrawiam!
:*
m.a.m.o :) ja wiem, że to się leczy bo mam to już któryś raz z kolei. Wiem, że po porodzie nie przejdzie najprawdopodobniej. Albo przejdzie. Cholera wie.
Kwestia tego ile potrafię wytrzymać o własnych siłach. Jak mnie przygnie do ziemi to będzie szybka akcja: padnij, powstań, prozac ;)
Na całe szczęście w takich miejscach to same Użytkowniczki namawiają na wizytę u specjalisty. Gdyby to robił psycholog, pewnie odebrane by było w złym tonie. A te wszystkie Wasze komentarze pokazują, że problem jest powszechny, że na zewnątrz istnieje jakaś dziwna presja bycia idealną, a gdy prowadzimy rozmowy w sieci okazuje się, że wiele osób czuje, przeżywa podobne stany. Czyż to nie paradoks, że w sieci można być bardziej prawdziwym i szczerym niż w realu? Życzymy powodzenia w całym roku!
Prześlij komentarz