czwartek, 7 lipca 2011

Dzień w dzień sparring

Zwijając się na kanapie po dwóch nospach, czterech magnezach i pół butelki neospasminy, myślę sobie co mogłam zrobić, żeby tego uniknąć. Do głowy przychodzi mi tylko jedna odpowiedź - trzeba było w swoim czasie wstąpić do jakiegoś zakonu. Tym samym unikając towarzystwa mężczyzn i wynikających z tego problemów, na przykład dzieci ;)

Do południa jakoś się trzymałam, wydłubując z duszy resztki optymizmu. A potem trzeba było iść z Anią do dentysty...
Dziecina z entuzjazmem konwersowała z panem doktorem, odpowiadała na pytania, jeździła na fotelu i podstawiała łapkę pod "wiaterek". Patrzyłam na to pobłażliwie, wiedząc, że ten cały cyrk nic nie da, bo moje dziecko głupie nie jest i nie da się jej tak łatwo zamieszać w głowie ;) Oczywiście miałam rację. Jak tylko Ania zobaczyła i usłyszała wiertło, zawyła głosem, którego nie powstydziłaby się Godzilla. Stanęło na tym, że ja brzuchem przygniatałam jej nogi, rękami unieruchamiałam ręce, a pani pielęgniarka razem z lekarzem trzymali głowę. Ania walczyła ze wszystkich sił, ale jakoś się udało wyborować jej próchnicę i zalepić dziursko różową plombą. Z gabinetu wyszła spokojna i uśmiechnięta, zażyczyła sobie transportu do domu i nie sprawiała dalszych problemów.
Ze mną było nieco gorzej, skopany brzuch dawał mi się we znaki. Wracałam półwisząc na wózku. Po dojściu do domu zdążyłam tylko łyknąć pierwszą nospę, gdy nagle zadzwonił telefon. Wymagane było moje natychmiastowe zjawienie się w naszym poprzednim mieszkaniu. Zostawiłam dziecko, złapałam klucze i poszłam ("poszłam" to trochę na wyrost... podreptałam raczej, przystając co kilka metrów). Załatwiłam co było do załatwienia, zdenerwowałam się przy tym okropnie, co tylko nasiliło nieprzyjemności. Toczyłam się z powrotem do domu w tempie zaspanego żółwia, modląc się, żeby nie zacząć rodzić na ulicy :/

W domowych pieleszach jeszcze zakrzątnełam się przy czynnościach nie cierpiących zwłoki, i działałam na zwolnionych obrotach, dopóki skurcze nie rzuciły mnie na łóżko. Małżonek przyjrzał mi się, i to co zobaczył chyba mu się nie spodobało, bo okazał litość oraz hart ducha i sam sobie zrobił kolację.

Tak oto kończę ten niezbyt udany dzień, mając nadzieję, że ciąg dalszy nie nastąpi.

Aha, szczególne podziękowania należą się Zuzi, z której jestem bardzo dumna. Córa dzielnie pomaga tacie, kiedy mama nie nadaje się do użytku.

Upraszam wszystkie życzliwe dusze o trzymanie kciuków, modlitwy, mantry, afirmacje, wizualizacje i co tam jeszcze, w intencji zatrzymania Wewnętrznego w środku. Nie mam nawet spakowanej torby do szpitala jakby co.

4 komentarze:

Małgorzatka pisze...

a masz

http://2.bp.blogspot.com/-cV9vcOxaqq8/ThW17pksdfI/AAAAAAAAGbM/U3kLi7azfuE/s400/Obraz%2B408.jpg

mój brzuch mi wisi chociaż skurczy brak

ile obstawiasz?

Cuilwen pisze...

Bardzo ładny brzuch :) Wiesz, ale to jak nisko jest, o niczym jeszcze nie świadczy, tak się mnie zdaje. Mozna mieć brzuch nisko i 3 cm rozwarcia i tak sobie chodzić i urodzić tydzień po terminie... Jak nie masz skurczy to raczej na wcześniejsze rozpakowanie się nie zanosi. No, chyba, że zaczniesz latać po schodach, okna myć i tak dalej ;)

Małgorzatka pisze...

Umyłam dziś okna :D haha
może jakbym przeczytała wcześniej komentarz?
Ale całe mieszkanie pucowałam całą sobotę. Skurczy brak. Może dotrzymam.

Cuilwen pisze...

Dotrzymasz! :) Ja też dotrzymam, kurde. No!