poniedziałek, 4 lipca 2011

Sądny dzień

A raczej sądny tydzień. Może, kto wie, nawet miesiąc.
Małżonek miał dziś operację kolana. Jest już w domu i czuje się dobrze. Jedyna trudność polega na tym, że przez 4 tygodnie może poruszać się tylko o kulach (potem 4 tygodnie bez kul, ale oszczędnie) i nie wolno mu zginać nogi. Zdałoby się, że to drobiazg, ale niestety, okazuje się, że w tej sytuacji pacjent potrzebuje asysty przy większości prostych spraw :) Asystą jestem, rzecz jasna, ja :) Tutaj kolejna trudność - ośmiomiesięczny brzuch, skurcze i, okresowo, rozłażące się kości miednicy (ból przy chodzeniu taki, że auuuuć ;) ) Dziś nadreptałam się sporo, troszkę podźwigałam (zakupy), pozginałam się (dzieci) i spędzam upojny wieczór z no-spą forte i magnezem (na skurcze). Sunąc po ścianach ;) Bardzo drobnymi kroczkami ;)

Dziewczynki nie ułatwiają mi życia, są ogólnie grzeczne, ale straszliwie znudzone. Nikt nie ma siły, czasu ani ochoty, żeby się z nimi bawić, niestety. Szaleją we własnym zakresie i nader często domagają się czegoś od mamy, tak kontrolnie, żeby mama nie zapomniała, że ma dzieci ;) Małżonek z nogą kwitnie na kanapie, piastując laptopa z trzecim sezonem Star Treka a zaspokajanie potrzeb dzieci, potrzeb, dodam, tych prawdziwych i tych wydumanych, przez jakiś czas będzie li i jedynie moim zadaniem.

Poczułam jak bardzo wszystko legło na mnie, kiedy krokiem gejszy wracałam z zakupów, obwieszona siatami, posapując jak parowóz i przystając co kilkanaście metrów. Nagle zadzwonił telefon. (Uwaga, wrażliwych, szczególnie bezdzietnych z góry uprzedzam, będzie niesmacznie;) )
Małżonek, tonem z lekka zakłopotanym oznajmił, że Ania hmmm, no cóż, zrobiła kupę... Nie powiedziała o tym nikomu tylko wyszła z łazienki i poszła się bawić. Zasmarowanym zadkiem upaprała wszystko, z czym ów zadek miał styczność, głównie swoją odzież, ale nie ominęła też dywanu i pościeli. Oczywiście jedyną osobą, która mogła rozwiązać ten problem, byłam ja, więc kroczki gejszy zamieniłam na galop bizona, wtoczyłam się do domu ledwie żywa i rzuciłam zapobiegać dalszej katastrofie ;)

Wewnętrzny zjechał w dół, skurcze zrobiły się bolesne :/ Oszczędzam się jak tylko mogę, ale co ja mogę? Wykąpanie dzieci, włożenie naczyń do zmywarki, odkurzanie, sprzątanie, gotowanie - dziesiątki czynności, którym sprawny i nie zaciążony człowiek nie poświęca większej uwagi, dla mnie stają się pomału mikro-górami, na które muszę się powolutku wspinać. Za każdą górką widać następną ;) A w następny poniedziałek objawi się nam Mount Everest remontu...
Nie ogarniam i trochę mi skrzydełka opadły :)

6 komentarzy:

delfina pisze...

Nie dąło się przynajmneij z remontem wrobić przed operacją?:/ Kurcze , przecież ta operacja planowana a nie nagła ... toś się dała wrobić :/
U mnie by to nie przeszło tzn ten remont ... Trzym się i nie pozwól małemu teraz wyleść:D
U nas kupa nie występuje w majtasacha , ale młodszemu zapomina się czasem , ze trzeba siku zrobić jak dzis:D Nalał se do kaloszy:D

spektrum koloru pisze...

olejcie ten remont, kobieto nie jesteś niezniszczalna przecie!!!
a czy nie ma opcji "opiekunka" bo Ty urodzisz przed terminem za kilka dni :/ przytulam i trzymam kciuki za Ciebie!!!
i mojego bym zabiła za ten termin operacji "trafiony" :/

Cuilwen pisze...

Ból istnienia jest taki, że remont musi być, bo to remont gwarancyjny a kolejka jest długa i jak nie teraz to nie wiadomo kiedy, a nam się za parę miesięcy gwarancja deweloperska kończy :/ Poza tym remont + noworodek to też średnia opcja :(
Pocieszam się, że jakoś to będzie, no bo musi jakoś być :) Nie mam siły się martwić, wszystko robię powolutku i staram się bezstresowo. Nospa forte moim przyjacielem ;) i aby do przodu ;)
Dzięki :*

kaszka pisze...

Efka, natychmiast na gwalt szukaj kogos kto Ci pomoze na kilka godzin przy dziewczynach, emerytke jakas czy kobite co sama ma dzieci i chetnie dorobi pare groszy, nie musi byc na caly dzien, choc na troche. wez sie nie wyglupiaj kobito!!! no nie moge tego czytac, nie moge :(

Arantalanthas pisze...

o dzizas

Cuilwen pisze...

Myślałam o tym, ale, prawdę mówiąc, raz że nasz budżet nadszarpnięty zakupem samochodu, nie przewiduje takich wydatków, dwa, dodatkowa osoba w domu i to obca, paradoksalnie nie ułatwi nam chyba życia :/
Dopóki się kulam, i sobie tylko narzekam, jest ok. Dziś mi nieco lepiej niż wczoraj, mąż nie jest kapryśny (jeszcze ;) ) i od czasu do czasu zajmuje czymś młode w sposób stacjonarny, o, w karty z nimi pograł na przykład.
Się zastanawiam jak to będzie, może nie urodzę przedwcześnie, dramat byłby, gdybym teraz trafiła do szpitala, to już wszystko by się sypnęło.
Sytuacja jest w trakcie ustalania się, raz jest lepiej raz gorzej :)