poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Padłam

Dosłownie padłam. Straciłam przytomność w autobusie. Nareszcie rozumiem, czemu ciężarnym kobietom każe się siadać w środkach transportu. Gdybym stała, pewnie nieźle bym się potłukła.
Jechałam do centrum, do okulisty. Mój wymęczony ciążą mózg nie przetworzył wystarczającej ilości informacji, skutkiem czego nie przewidziałam, że o danej godzinie mogę utknąć w korku, co było dość oczywiste. Nie wzięłam nic do jedzenia (do picia zresztą też nie) i po prostu zemdlałam z głodu i upału.
Wyprowadzono mnie, a raczej wyciągnięto, na szczęście już blisko przystanku docelowego. Doszłam do siebie i resztę trasy zaliczyłam na piechotę.

Badanie dna oka nie należy do przyjemnych, kto przeżył ten wie. Najpierw atropina, potem krople znieczulające i jeżdżenie po powierzchni oka soczewką. Auć, boli.
Potem zazwyczaj przez kilka godzin mam źrenice jak spodki, kłopoty z akomodacją, światłowstręt i zawroty głowy. Z przychodni wyszłam na ostre słońce i od razu zaślepłam, gdyby mąż po mnie nie przyjechał, nie byłabym w stanie wrócić do domu.


Dobra wiadomość jest taka, że i to dziecko mogę urodzić normalnie. Oczy, jak na krótkowidza, mam w świetnym stanie, czyli wszystko wskazuje na to, że nie oślepnę podczas porodu (niewtajemniczonym wyjaśniam, iż w przypadku kłopotów z siatkówką, podczas porodu, czy też innego sporego wysiłku, grozi jej odwarstwienie = utrata wzroku. U krótkowidzów uszkodzenia siatkówki bywają ponoć częste, dlatego kiedyś kobietom już z -5 dioptrii robiono z marszu cięcie cesarskie, bez wdawania się w ocenę stanu dna oka, tak na wszelki wypadek. Ja mam -7 i -8 i do każdego porodu kwalifikuje mnie na piśmie specjalista chorób siatkówki.)

Nie wiem czy to zmęczenie, czy posiłek spożyty naprędce na mieście, czy też może długofalowy skutek manipulowania przy źrenicach i wynikające z niego zaburzenia widzenia, ale mam straszliwe, i z godziny na godzinę coraz gorsze mdłości. Noc zapowiada się bosko, zapewne spędzę ją szepcząc do ucha Wielkiego Białego Brata. Do tego dochodzi wściekłość na cały świat, ze szczególnym uwzględnieniem mnie samej. Dobrze, że już wieczór, bo czuję, że za niedługo kompletnie puszczą mi nerwy.
I, szczerze mówiąc, chociaż od lat nie palę, to w tej chwili MARZĘ o papierosie.

***

Dziś 67. rocznica Powstania Warszawskiego.

5 komentarzy:

Marta pisze...

Please, please don't go anywhere by yourself!!!!!! Please!

Cuilwen pisze...

Nie martw się :) Twarda jestem, podniosę, otrzepię się i pójdę dalej jakby co :)
Już nigdzie się nie wybieram, tylko do szpitala, ale to raczej taksówką ;)

kaszka pisze...

Ewa, Ty sie juz rozpakuj dziewczyno dla swietego spokoju, bo martwie sie o Ciebie :*

Cuilwen pisze...

Dobrze, że nie miałam ze sobą dzieci :/ Boje się pomyśleć co by było gdybym odpłynęła i zostawiła je same :/

Kasia a ja się martwię o Ciebie, wiesz ;) Leżeć grzecznie proszę i jakiś magnez chociaż łykać... I nie spinać się za bardzo, no... :))
:*

Małgorzatka pisze...

odziżasssssssss!!!

Mi się takie coś zdarzyło raz, w liceum po okresie głodówkowym ;p

Uważaj na siebie :*

już niedługo