Rozumiem, że Makdolec to cichy zabójca, ale za to jak dobrze przyprawiony... Dziewczynki chyba odziedziczyły autodestrukcyjne skłonności po mamie, bo na hamburgery i przesolone fryty, smakowicie ociekające olejem, rzucają się tak samo ochoczo jak ja. Kiedy siedzą przy stole i w nabożnym skupieniu pochłaniają śmiercionośną paszę, mogłyby służyć jako żywa reklama śmieciowego królestwa :)
Wykończona siedzeniem w domu sama zaproponowałam dziś zwyczajową rundkę - supermarket + Ikea. Ledwie się ruszam, ale kolejny dzień, spędzony w czterech ścianach, sam na sam z wierzgającym brzuchem, to już za wiele.
Jutro badanie dna oka, kwalifikujące do porodu SN. Atropina w kropelkach do oczu, a potem kilka godzin chodzenia po omacku :) Będzie faaaajnie :)
3 komentarze:
Zawspółczuję atropinki. Na studiach to była frajda i sama przyjemność dostawać głupawki usiłując trafić po omacku do właściwego pokoju lekarskiego. Ale teraz ... Chociaż nie, jest jeden plus. Miaużonek wyda się bardziej ludzki, a przy odrobince szczęścia dzieci się nie zauważy (do pełni szczęścia jednak potrzeba badania słuchu, bo bez sporej dawki decybeli dzieci się niestety słyszy).
Co do Maca to mam tak samo. I moi chłopcy też są żywą reklamą. Zadziwia mnie zresztą, że na obiad w domu zjadają 1/3 porcji, a w macu wszystko znika z tacki.
Oni do tego żarcia coś muszą dodawać, bo to niemożliwe żeby przypalony hamburger, przesolone frytki i bułka o konsystencji rozmoczonej gąbki były takie pyszne same z siebie ;)
Tak, zgadzam się, po atropinie jest bosko... Będę musiała sama wrócić autobusem przez pół miasta, kompletnie ślepa, to dopiero będzie przyjemność nie z tej ziemi.
Ale Zuza ma piękne usta!
Prześlij komentarz