niedziela, 18 listopada 2012

"Twilight - Breaking Dawn" cz. II

*** Uwaga, jeśli ktoś nie widział a chce zobaczyć, niech tego nie czyta, spoiler! :)

Dobry mąż, ludzki pan, pozwolił wyjść do kina :) Wyrodna Mama Kangurzyca porzuciła gorączkującego Kluska z glutem i kaszlem, oraz dwie rozbrykane panienki i udała się do swej Krainy Czarów, znanej tez jako Centrum Handlowe Targówek.
Skromne środki finansowe nie pozwoliły mi rozwinąć skrzydeł, więc w Makdolcu pochłonęłam tylko cheesburgera, zamiast zwyczajowego powiększonego zestawu z deserkiem. Debet nie debet, wyjście z domu trzeba jakoś uczcić, a nie ma lepszej metody niż śmieciożarcie.

Film był... No... Był. ;) Z całego seansu najbardziej poruszyła mnie zajawka "Anny Kareniny" po reklamach początkowych :P Oglądając, przez te kilka minut płakałam jak bóbr, smarkałam i żałośnie rozmazywałam po sobie niezbyt staranny, poranny makijaż. Pójdę na ten film, wypłaczę sobie oczy i wpadnę w czarną depresję. (Nad książką miałam ochotę popełnić samobójstwo, jest przepiękna, kto nie czytał niech żałuje.).


To co było dalej, wywoływało u mnie przede wszystkim cyniczny rechot. Nie wiem - czy to ja się tak szybko starzeję i magia "Zmierzchu" przestała na mnie działąć, czy może producenci i reżyser dali ciała po całości. Ten film nie wymaga po prostu "zawieszenia niewiary". To nie wystarczy. Jeśli chcesz go obejrzeć i nie zdechnąć z nudów albo nie zabrechtać się na śmierć, musisz pod swoją niewiarę podłożyć co najmniej wiązkę trotylu i wysadzić ją w tak zwane pizdu. Nic w tym dziele nie trzyma się kupy. Rzuciły mi się w oczy tylko dwie dobre sceny - czołówka (napisy początkowe - znakomicie zrobione, pogłaskały moje poczucie estetyki) oraz Edward i Bella bzykający się ;) w nowym domu, co sfilmowano ładnie i z wyczuciem.
Pattinson wygląda jakby w pełnym rozpędzie zderzył się czołowo ze ścianą (co ja w nim kiedyś widziałam??) i jeszcze się nie zdążył otrząsnąć. Kristen Stewart wygląda jak zwykle, czyli jak walcząca ze swoim ograniczeniem umysłowym debilka. Niech się ktoś zlituje i wstrzyknie jej jakiś botoks w tę wykrzywioną górną wargę, bo na to się nie da patrzeć.
Za nic nie umiem pojąć - na polu walki w decydującym momencie zgromadziło się mnóstwo istot obdarzonych magicznymi mocami, więc dlaczego do jasnej *** końcowa napierdalanka odbywała się w 90% ręcznie? Ktoś to umie wyjaśnić?
Pytań tego rodzaju jest więcej, ale nie bądźmy zbyt krytyczni. Na osłodę rzucono kilka ładnych widoczków, między innymi rozbierającego się Taylora Lautnera ;) Za tę atrakcję jestem w stanie wybaczyć filmowi wiele niedociągnięć ;) Ashley Greene jest przepiękna jak zwykle i dałabym wszystko, żeby wyglądać jak ona. Och. I oczywiście Jackson Rathbone, od którego, tak jak przy poprzednich częściach, nie mogłam oczu oderwać.

Ogólnie - było mi miło bez dzieci :) Czas z samą sobą jest bezcenny, chętnie obejrzę więcej takich gniotów jeśli tylko zapewni mi to odrobinę świętego spokoju ;)
To by było na tyle :D

4 komentarze:

Małgorzatka pisze...

nie czytam,bo może obejrzę. Zazdroszczę wyjścia:)

Kajka pisze...

Kocham cię za tą recenzję. Film i główni aktorzy opisani jako žywo. Co nie przeszkodzi mi kochać książki i filmu. Ku ogólnemu brechaniu otoczenia. Ale ja już niestety ostatnio sięgam granic debilizmu czytając prawo budowlane. Wolę zmierzch, przynajmniej tam się ktoś bzyka ;-)

Cuilwen pisze...

ahahahahahahahahaha Kaja, tym tekstem dziś wygrałaś Internet :P

Cuilwen pisze...

A, zapomniałam dopisać, że w scenach walki kiedy Bella się intensywnie koncentruje, wygląda jakby usiłowała się powstrzymać przed zlaniem się w gacie. Aż mi jej było żal.
;)