sobota, 20 kwietnia 2013

Weekendowy surwiwalec

Mąż wybył z domu przed piątą rano. Matju całą noc spędził przyssany do mlekopoju (kolejne zęby w drodze). Auć. Ania kaszle jak stary gruźlik. Zuzia ma problemy z czytaniem i należy z nią ćwiczyć (kiedy, ja pytam). Do tego lepka podłoga, łazienka i kuchnia w stanie jak po wybuchu bomby, oraz co najmniej cztery wsady prania. W takiej sytuacji moje samopoczucie jest ostatnią rzeczą na liście priorytetów. Samopoczucie, dodajmy, dalekie od idealnego. Bo jestem wściekła. Z dnia na dzień coraz bardziej. I całą sobą życzę, żeby obiekty mojej niechęci trafił długi, powolny i bolesny szlag.


A teraz, zwerbalizowawszy emocje, mogę spokojnie udać się do czekających na mnie obowiązków.


Myśl na dziś. I jutro. I chyba kilka najbliższych tygodni.


5 komentarzy:

Małgorzatka pisze...

kuźwaaaaaaaaaaaaaaaaaaa;//
przerąbane być matką:/

Cuilwen pisze...

No, czasami tak :/ Ale wieczór juz blisko, mam mocne postanowienie wskoczyć na rower i może zacząć weidera. Może za parę tygodni będe sie dopinac we wszystkie śliczne spódniczki, które chwilowo są za ciasne w pasie ;)
A wszystko przez WAS :P

spektrum koloru pisze...

ha! dasz rade, królowo!

Cuilwen pisze...

Pewnie :D Mam podobno wewnętrzne zasoby, które sprawiają, że jestem praktycznie niepokonana ;)

spektrum koloru pisze...

żadne podobno! ja je stąd widzę! :)))