czwartek, 3 października 2013

Uroki dnia codziennego

Najpierw pobudka bladym świtem. Chwilę po czwartej.
Wymęczony poranek, pierwsza kawa, śniadanie, ubieranie, czesanie.
Matju i Ania do przedszkola - akcja "jak namówić dziecko do pozostania w placówce". Młody uczepiony na mnie jak małpa, patrzy szklanym wzrokiem w przestrzeń. Minuty płyną. Cierpliwie zachęcam, pokazuję zabawki, w końcu ufff, zainteresował się i poszedł. 22 minuty.
Sześć godzin błogosławionej samotności. Sześć bezcennych godzin. Dlaczego ten czas mija dwa razy szybciej niż normalnie?
Zu wraca ze szkoły. "mamo, czy moge iśc do Marysi?". "Nie, byłaś wczoraj, przedwczoraj i w poniedziałek, wystarczy. Odrób lekcje." "JAK TOOOO NIE MOGĘĘĘĘ???!!! LEKCJE ZROBIĘ PÓŹNIEJ!!! CHCĘ IŚĆ!!!"
Jak wytłumaczyć osmioletniemu dziecku, że u sąsiadów najprawdopodobniej jej nie chcą bo siedzi im na karku codziennie po kilka godzin? Próbuję wprost. Nie dociera. Ona chce iść i już. Krzyczy na mnie, trzaska drzwiami, rzuca przedmiotami.
Fantastycznie. Zabieram się za gotowanie obiadu. Niedługo trzeba będzie iść po Kluska i Anię. Druga kawa.
Humory małych dzieci są trudne do zniesienia. Ale humory dużych dzieci są jeszcze trudniejsze. nie chcę nawet myśleć o nastolatkach, może nie dożyję i te atrakcje zostaną mi oszczędzone.
A na razie do garów kochana mamusiu.




Brak komentarzy: