czwartek, 20 lutego 2014

Małe duże

W szkole ferie. Na szczęście w przedszkolu nie.
Ania i Matju zostali brutalnie wyrwani z ciepłego domostwa, wyszarpano z ich małych rączek akcesoria niezbędne do przeżycia, jak tablet i smartfon z grami, bezlitośnie ubrano, wyprowadzono i pozostawiono w placówce edukacyjno-wychowawczej, za co niech Bogu będą dzięki, amen alleluja.
Zażywam, w związku z tym, przyjemności przebywania z ośmiolatką, sztuk jeden. Nastawiłam się na błogość, ciszę i spokój i faktycznie, przez pierwsze dwie godziny trwała sielanka. Potem zadzwonił telefon...

- Cześć, tu mama Ł, nie bylo go w szkole w piątek i nauczycielka powiedziała, że przekaże mu pracę domową przez Zuzę. Czy Zu ma coś dla niego?

Patrzę na swoje dziecko. Dziecko odpowiada mi spojrzeniem doskonale wypranym z emocji i myśli.
Pytam:

- Córciu, masz cos do przekazania dla Ł?

Dziecko, nie zmieniając wyrazu twarzy, po dłuższym namyśle odpowiada:

- Nie wiem.

WTF? Co to za odpowiedź? Nie ustępuję.

- Pytałam, czy macie jakąś pracę domową. To jak, macie czy nie?
- Nie mamy.

Odpowiadam do telefonu, że nie, nie mamy nic do przekazania. Odkładam słuchawkę.
Coś mnie tknęło, żeby jednak temat pociągnąć dalej.

- Zuza, czy pani dała ci jakieś kartki dla Ł? Coś do zrobienia?

Wysiłek umysłowy, malujący sie na twarzy mojego dziecka, mógłby przyprawić samego Einsteina o rumieniec wstydu.

- Tak. - odpowiada po chwili. - Mam.

Z miejsca trafia mnie siarczysty szlag. Dzwonię do mamy Ł, i mówię, że jednak owszem tak, mamy coś dla niej. Podrzucę jej to do domu przed południem.
Odkładam słuchawkę. Stoję nad Zuzą, grzebiącą niemrawo w plecaku.

- Gdzie masz te kartki? Daj, to im zaniosę.
- Nie wiem.

Szlag trafia mnie coraz większy.

- Jak to nie wiesz? Szukaj!

Zu wywala z plecaka pięć kilo śmieci: opakowania po cukierkach, resztki wycinanek, zgruchmanione kartki z rozwiązanymi zadaniami, połamane kredki, klej bez zakrętki...
Zaczyna mi drgać prawa ręka.
Kartek nie ma.
Nie ma i już.
Zu, czując niejasno, że chyba coś skrewiła i że matce rośnie ciśnienie, zaczyna tłumaczyć, że na pewno włożyła je do ksiązki, a książki pani im zabrała, żeby zostały w szkole a tak w ogóle to ona nic nie wie i o co chodzi...
W mojej głowie bezpiecznik robi cichutkie "pyk!".
Zachowując kamienną twarz i promieniując wściekłością, wysypuję wszystkie śmieci na biurko, każę powyrzucać to, co zbędne. Wyglądam tak, że moje polecenia są wykonywane dokładnie, natychmiast i bez śladu oporu.
W teczce, przeznaczonej do przechowywania luźnych kartek z ćwiczeniami, znajduję jakieś 20 rysunków kucyków Pony, kolekcję opakowań po batonikach i resztki kanapki sprzed 3 tygodni.
W stercie śmieci na biurku dostrzegam zadrukowaną kartkę. Wyciągam.
- Co to jest?
Dziecko oznajmia, z wyraźną ulgą, że to jest właśnie ta praca domowa dla kolegi.
Kartek jest trzy.
- No dobrze, to jest to, co dostałaś dla kolegi a ty też masz zrobić to samo?
- No, tak!
- To gdzie TWOJE kartki?
- Nie wiem...

W tym momencie uznałam, że jeśli się nie oddalę, to nie wiem czy nie popełnię czynów karalnych. Ubrałam się i wyszłam na poszukiwanie punktu ksero.

Podobną akcję z pracą domową mamy przynajmniej raz w tygodniu. Dziecko zapytane czy ma coś do zrobienia odpowiada, że nie ma, albo że nie wie. Potem okazuje się, że jednak owszem, ma. I dostaje minusa za nieprzygotowanie.
Nie wie, jaką lekturę ma przeczytać.
Nie lubi czytać i zasypia nad książką po jednej stronie.
Nie wie, co ma przynieść na lekcje.
Nie wie, kiedy będzie sprawdzian.
Nie wie, gdzie się podziały kartki z pracą domową.

Ale doskonale wie o której godzinie i którego dnia jest w tv bajka, którą chce obejrzeć. Nie ma problemu z zapamiętaniem piosenek z reklam zabawek. Bez trudu wymienia z pamięci imiona wszystkich znanych sobie wróżek, księżniczek, tęczowych kucyków i innych stworów. Nie omieszka mi przypomnieć, że trzy dni temu obiecałam, że dziś na podwieczorek będzie budyń.
Taki paradoks.


10 komentarzy:

Kobieta blogująca pisze...

Chyba bym eksplodowała :) wyrazy współczucia. Ja dostaję wścieklizny przy dużo bardziej błahych przypadkach nieogarnięcia mojego sześciolatka. Ale też ma ostry trening porządkowy. Mam nadzieję, że to zaprocentuje za rok czy dwa, bo jak nie to mogiła :)

Paulina pisze...

Podziwiam Cię... mnie w takich sytuacjach szlag trafia i z wrzaskiem komunikuję dziecku mojemu na co ma szlaban... zaczynam rozumieć swoją matkę... ;)

Unknown pisze...

Jesteś Miszczem Zen :)

Cuilwen pisze...

E, nie, mnie para leciała uszami, wprawdzie się nie darłam, ale warczałam a to wcale nie lepiej ;) aż mąż mnie przylecial przywoływać do porządku ;)

MF pisze...

Mąż przyleciał? to szkoda, że sam się tym nie zajął i nie poleciał do ksero jak to taka ostoja spokoju. Sorry, za komentarz, ale naprawdę faceci czasami mnie rozwalają.

Cuilwen pisze...

Nienie, mąż nie mógł, bo on pracuje z domu ostatnio. W sensie naprawdę PRACUJE i to dłużej, niż pracowałby będąc na miejscu w firmie. Więc nie moge się tu do męża czepić ;) nawet zaoferował, że mnie zawiezie szukac jakiegos ksero, ale musiałabym poczekać, aż skończy pracę a zależało mi na czasie.

MF pisze...

aaa, no chyba że tak, jak zarabia na chleb to już sie nie ma co czepiać

Unknown pisze...

To i tak jesteś zen, skoro nie krzyczałaś.

Małgorzatka pisze...

też taka byłam jak byłam mała:p później w starszych klasach w ogóle olałam czytanie, prace domowe;>

Małgorzatka pisze...

aha i ja na prawdę nie mogłam się skoncentrować, wiedzieć co jest zadane, na lekcjach nie skupiałam się :)