poniedziałek, 17 lutego 2014

Meg Wolitzer - "Żona"

Tytułowa żona ma 64 lata. Decyduje się opuścić męża - znanego pisarza. Przez retrospekcję poznajemy jej życie i motywy jej decyzji.
Recenzje (głównie pozytywne) zachwalały powieść i obiecywały wielkie zaskoczenie na końcu, kiedy to wychodzi na jaw pewien sekret.
Zaskoczenia niestety nie udało mi się uzyskać, bo tajemnica dała się łatwo rozpracować mniej więcej w 1/3 książki, przy minimum wysiłku intelektualnego. Jednak nie  przeszkadzało mi to w odbiorze.

Historia jest zgrabnie zapakowana w egzoszkielet feministyczny, trzymający wszystko w kupie. Aczkolwiek najwięcej w niej nienachalnej rezygnacji - "jest jak jest, mężczyźni mają łatwiej".

Gdzie są granice poświęcenia? Ile można z siebie dać, nie dostając wiele w zamian? Czy bezwarunkowa miłość ma sens? Czy można kochać i nienawidzić jednocześnie? A może inaczej się nie da?

Bliska była mojemu sercu ta opowieść o zmarnowanym życiu. Mimo, że nie daje jednoznacznej odpowiedzi na żadne z pytań, które stawia.
A może właśnie daje. Może końcowe zdania są odpowiedzią, taką, którą chciałabym usłyszeć - że tylko my decydujemy, czy nasze wybory mają sens. Bo nikogo innego to nie dotyczy ani nie obchodzi.

Przepiękny cytat:

"Everyone knows how women soldier on, how women dream up blueprints, recipes, ideas for a better world, and then sometimes lose them on the way to the crib in the middle of the night, on the way to the Stop & Shop, or the bath. They lose them on the way to greasing the path on which their husband and children will ride serenely through life.

But it's their choice... they make a choice to be that kind of wife, that kind of mother. Nobody forces them anymore; that's all over now. We had a women's movement in America, we had Betty Friedan, and Gloria Steinem... we're in a whole new world now. Women are powerful. 

Everyone needs a wife; even wives need wives. Wives tend; they hover. Their ears are twin sensitive instruments, satellites pricking up the slightest scrape of dissatisfaciton. Wives bring broth, we bring paper clips, we bring ourselves and our pliant, warm bodies. We know just what to say to the men who for some reason have a great deal of trouble taking consistent care of themselves or anyone else.

'Listen,' we say. 'Everything will be okay.'

And then, as if our lives depend on it, we make sure it is."

3 komentarze:

Unknown pisze...

Piękne to zdanie: "że tylko my decydujemy, czy nasze wybory mają sens. Bo nikogo innego to nie dotyczy ani nie obchodzi." Ja dodam od siebie, że nikt inny i tak tego do konca nie zrozumie.

Cuilwen pisze...

O to to.

MF pisze...

Owszem tak jest, ale to też nie do końca prawda, bo jednak nasza rodzinę to obchodzi, choćby pod kątem tego, że to ich też dotyczy. Takie egoistyczne nieco:)Pytanie, czy jakiekolwiek wybory nas zadowalają tak na 100%.