sobota, 9 sierpnia 2014
W skali mikro
Co prawda, to prawda. Dla człowieka z pokruszonym mózgiem, nawet zakupy w warzywniaku zmieniają się w kampanię taktyczną, którą należy zaplanować i odchorować w nerwach trzy dni naprzód.
Wiem. Sama dziś doświadczyłam pola walki w mikroskali, kiedy zaopatrywałam się w Empiku w nieco przeterminowany egzemplarz "The Spectator". Kosztowało mnie to godzinę czasu, dwadzieścia dziewięć złotych, dwa ataki paniki i kilka podejrzliwych spojrzeń ochrony.
Cóż, zdarza się.
Zawsze może być gorzej. Znam kogoś, kto nie wychodził z domu dwa lata. W ogóle. Bo nie mógł. Bał się. Kilka razy zrobiłam mu zakupy.
W końcu wyszedł. Poprawiło mu się. Prawie Happy End. Też się zdarza.
A TUTAJ przykłady "radzenia sobie".
"I found it easier to say I had a migraine rather than saying I couldn't stop crying."
To dość oczywiste. Wszyscy tak robimy ;) "jestem zmęczona", "boli mnie głowa", "nie spałam dobrze" brzmi znacznie lepiej niż "jest za smutno, żeby żyć" ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
hej a Matju czasem nie miał urodzin?
Wszystkiego najlepszego ::*
z tym wychodzeniem z domu, też znam
ale chyba im więcej muszę tym bardzej działa adrenalina no i coż... muszę. :(
Matju miał urodziny 4 sierpnia :) Dzięki :)
Im wiecej się wychodzi tym lepiej, od siedzenia w domu się durnieje... Tez muszę, i dobrze, że muszę bo bym skończyła na oddziale zamkniętym, gdybym pozwoliła moim schizom szaleć w sposób niekontrolowany.
Jak jestem zajęta i mam porządnie zorganizowany czas to czuję się normalnie, a im dłużej siedzę w domu bez kontaktu z ludźmi tym gorzej.
Także tego... wychodzić trza :)
Prześlij komentarz