czwartek, 27 listopada 2014

Niejadki

Bleeee! Nie lubię tegoooo! Nie będę tego jeść! Fuj!
Chyba większość kobiet pobłogosławionych... khem khem... darem macierzyństwa zna ten stan: zamiast jak Pan Bóg przykazał opierdalać się na fejsie/pintereście/tłiterze/instagramie/gdziekolwiek - stoisz jak ludzki wyrzut sumienia nad garami i rzeźbisz posiłek, którym twoje dzieci wzgardzą, nawet nie spróbowawszy. Bo za zielony. Albo za śliski. Albo nie jest naleśnikiem/nuggetsami z kury/ frytkami/czymkolwiek na co mają w danej chwili ochotę. Albo nie pachnie tak jak chcą. Albo talerz jest niebieski. A jak zmienisz talerz na czerwony to też źle bo jest czerwony a oni chcieli fioletowy. I w ogóle bleeeeee.
Różne są metody radzenia sobie w takiej sytuacji. Jedne matki gotują po trzy posiłki dla każdego dziecka osobno, w nadziei, że któryś z tych trzech przypadnie danemu zafajdańcowi do gustu. Inne warują nad dzieckiem i błagają, zastraszają, tlumaczą, przekupują. Biegają za nim z łyżką. Szacun dla tych pań i podziw. By mi się nie chciało.
Mnie osobiście najbardziej podoba się trzecia szkoła. O, tak jak W TYM ARTYKULE. To znaczy: matka decyduje co i kiedy pojawi sie na stole. Dziecko decyduje czy chce to zjeść.
Taką praktykę starałam się, z większym lub mniejszym powodzeniem, stosować u siebie. Nie chcesz? Nie jedz. Mam fajniejsze rzeczy do roboty niż gotowanie ci trzech obiadów albo latanie za tobą z widelcem. I, tak jak pani w artykule, również nie słyszałam, żeby w cywilizowanym kraju jakiś dzieciak dobrowolnie zagłodził się na smierć.
Ta metoda, jak wszystkie inne, jest w założeniu dobra, ale w praktyce wiąże się z kilkoma niedogodnościami. Największa z nich to prosty fakt, że bachor, który nie zjadł obiadu, za pół godziny będzie porządnie głodny. Idealnie byłoby, gdyby delikwenta przetrzymać o suchej twarzy do podwieczorku, w charakterze lekcji poglądowej. Tylko że głodny troll WYJE. Wyje, wrzeszczy, płacze, domaga się, wymusza, prosi, przymila się, szantażuje, innymi słowy zawraca du... eeeee... głowę i używa wszelkich dostępnych mu środków, żeby złamać twój opór i postawić na swoim. Chylę czoła każdej matce, której udało się konsekwentnie wytrwać wśród burzy i naporu. Mnie się rzadziej udawało, częściej nie.
Efekt był taki, że moje dzieci czasem wyszarpywały z szuflady jakies paluszki czy inne chrupki (to stuprocentowa porażka). A czasem zjadały ten wzgardzony obiad, tylko po odgrzaniu (to połowiczny sukces). Grunt to się nie poddawać.
Im dzieci starsze, tym łatwiej. Teraz przy stole grymasi w zasadzie tylko Matju, wszelkie protesty starszych ucinane są w zarodku. Większość obiadów jest zmiatanych z talerzy, a dzieci, które kiedyś pluły wszystkim co przypominało, nie daj Boże, warzywa, teraz chętnie próbują nowych smaków, nawet tych dziwnych (ostatnio szalenie polubiły curry z kury i ponownie zakochały się w colesławie z czerwonej kapusty). Jest coraz lepiej. Światełko w spożywczym tunelu.

No, chyba, że jest Babcia. Bo jak przy Babci dzieci powiedzą że nie zjedzą czegośtam, to Babcia zapyta a co chcecie i zrobi im to, co chcą. Nawet kilka razy, jak się w międzyczasie rozmyślą ;)


9 komentarzy:

Paulina pisze...

Amen :)

Unknown pisze...

Dzielna jestes, nie poddawaj sie. mnie to czeka, czytam ku pamieci

Cuilwen pisze...

Nie każdy ma takie problemy, niektóre dzieci są normalne i jedzą bez protestu to co im się daje :D

spektrum koloru pisze...

ale te co jedzą bez protestu musza bo i naczej ich 17 żołądków da o sobie znac szybko i boleśnie ;) mam tylko 1 takie. czasem marudzi ale generalnie czasem zjada tez za duzo i zwraca ( no ze dwa razy sie zdarzylo)... a jest postury szczypiorka. oraz w stpsunku do pozostalych wyznaje zasade nr 3. innej nie uznaję. i tez dziadek lub babcia czasem mieszają szyki... ale jak im sie chce...

MF pisze...

Chcesz kopytka? babcia zrobi, chcesz kisielek babcia zrobi, chcesz makaronik? babcia zrobi. A mnie szlag trafia, bo ja 5 dań nie bede robic.

elffaran pisze...

A ja stoję nad moim starszym jak kat na dobrą duszą i negocjuję - jak zjesz jeszcze 2 łyżeczki to będzie bajka. Jeszcze kotlecik i włączymy youtube... Bardzo niepedagogicznie. Aż do momentu, kiedy para uszami mi pójdzie. Tyle, że moje młode jest zaprzeczeniem teorii, o tym, że się nie zagłodzi. Chude jak patyk z rozdętym brzuszkiem jak dzieci w Etiopii. Aż wstyd. Zdrowy jest a nie żre, bo nie.
Drugi za to zje wszystko. Tak się potrafi opchać, że oddychać nie może. Dosłownie - lekarz nas okrzyczał, dziecko nie ma miejsca na pracowanie przeponą, bo tyle zjadło. Dziecko zachwycone i zjadło by jeszcze. Najpiękniejszy uśmiech serwuje na widok butli z kaszą.
Już oczyma duszy widzę, co będzie, jak młodszy osiągnie mobilność - zmiecie zawartość swojego talerza i poleci objadać brata.
Jak nie miałam dzieci, to mi się wydawało, że dziecko zje tyle ile potrzebuje - przeszła mi ta wiara dokumentnie.
Podsumowując - podziwiam Twoje opanowanie i zazdroszczę dzieci, na które to działa :D

Cuilwen pisze...

Na każde dziecko inny sposób pasuje :) Twoje Młode ma szczęście, że ma cierpliwą Mamę :D Ja bym zagłodziła albo karmiła czekoladą :D

Cuilwen pisze...

MF, tak, u nas tez tak było, że po wizycie babci dzieci siadały i grymasiły że tego nie a tamtego nie a babcia to nam robiła cośtam. Bardzo szybko trafił mnie najjaśniejszy szlag i zapowiedzialam, że albo zeźrą pomidorówkę, która akurat była na obiad, albo mogą nie jeść nic, ewentualnie wpierdzielać suche bułki. No i miałam przerąbane do wieczora, bo nie dali spokoju tylko jęczeli że sa głodni. Masaaaakraaaa

Kajka pisze...

Wiesz, że i tak ci zazdroszczę ... ;)