środa, 22 kwietnia 2015

Wszędzie dobrze


Trawa jest zawsze zieleńsza tam, gdzie nas nie ma.
Wydawało mi się, że dostąpię szczęśliwości jeśli: podejmę jakąkolwiek działalność zarobkową/ podejmę działalność zarobkową, która nie będzie budzić mojej niechęci/dzieci podrosną/przyjdzie wiosna/ cokolwiek innego. Jeszcze tylko to/tamto/owamto i już wszystko będzie dobrze, już za chwileczkę już za momencik.
Błąd.
Czegokolwiek nie zrobię, gdziekolwiek nie pójdę, z kimkolwiek się nie zadam, wszędzie noszę w głowie swoje pogorzelisko. Nie ma na to rady.
Podśpiewuję:
"Cóż, jedną matką jaką znasz jest nadzieja, głupią matkę masz... jeśli wiesz co chcę powiedzieć." (Nosowska jest dobra na każdą okazję.)

Tymczasem znikłam pod stosem obowiązków. Matju ma atopowe zapalenie skóry, parę dni temu pogorszyło mu się drastycznie. Nie sypiam dłużej niż 4 godziny, bo biedak płacze przez sen i się drapie do krwi, trzeba go uspokajać, czasem smarować mazidłami, a on tego nie lubi.
Właśnie wtedy, kiedy postanowiłam, że zatrzymam go w domu na tydzień (bo akurat nie mam żadnej pilnej pracy przecież, zajmę się chorym dzieckiem, trochę wreszcie mieszkanie ogarnę przy okazji) w ciągu dwóch godzin sypnęło mi taką ilością zleceń i zadań, że nie wiem gdzie mam przód a gdzie tył. To oczywiście dobrze, jest praca, hurra. I oczywiście źle, jest praca zsynchronizowana z chorym dzieckiem.
Brak sił, ostateczna, nieodwołalna, kompletna, bezlitosna padaka.
Chciałam wrócić do biegania. Niestety, pokonanie rano dystansu z łóżka do łazienki całkowicie wyczerpuje mój limit energetyczny na dany dzień. Chyba się jeszcze wstrzymam z dbaniem o formę.


2 komentarze:

Paulina pisze...

Ciekawe, że takie wydarzenia zawsze chodzą parami, a czasem nawet czwórkami:)

Cuilwen pisze...

Właśnie. Stadami całymi. Szlag by to. ;)