środa, 17 lutego 2016

Światełko...

... w tunelu.

Zazwyczaj Matju przychodzi mnie obudzić między 5.00 a 5.30. Czasem wcześniej. Rzadko później.
Nawet jeśli nie przychodzi mnie obudzić, budzę się sama, i z drżeniem serca oczekuję na jego przybycie. Będzie płakał, czy nie będzie płakał? Będzie się awanturował czy przytulał? Foch czy niefoch?
Obudzona bladym świtem jakoś niewiele mam zasobów na uspokajanie czterolatka, sama potrzebuję, żeby ktoś mnie uspokoił, ale cóż poradzić, taka sytuacja ;)

Nigdy nie kryłam, że poranne wstawanie nie jest moim ulubionym zajęciem i, jeśli to możliwe, wolałabym dłużej pogrzać się pod kołdrą. Tylko, że nic nie działało. Matju zawsze wie czego chce. Ale...

Otóż przyszedł dziś do sypialni o 6.30, z szerokim uśmiechem stanął przy moim łóżku, nachylił się, dał mi buziaka i niepewnym tonem spytał:
- Czy wstałem o dobrej godzinie?

Wzruszyłam się jak świeżo zbronowana ziemia. Kochany synku, niech ci tak zostanie.

Gdyby dziesięć lat temu ktoś powiedział mi, że będę MARZYĆ o wysypianiu się do 6.00 rano, powiedziałabym że się z koniem na łby pozamieniał. Och, życie jest pełne niespodzianek.


Brak komentarzy: