poniedziałek, 24 września 2007

Nati - yeahhhh

Po porażce z Bebelulu długo nie spoglądałam w stronę chust myśląc, że to może jednak nie dla mnie. Aż któregoś dnia, pod koniec sierpnia 2006 na gazetowym forum "Niemowlę" ktoś wspomniał o polskich chustach wiązanych "Nati". Od razu popędziłam na ich stronę internetową i... yeahhh, to było to! Takie jak Didymos tylko polskie i w przystępnej cenie. Jednak wpadka z Lulu pozostawiła we mnie cień wątpliwości. Zaczęłam pisać maile do firmy i zadawać różne pytania. Na każde cierpliwie odpowiadała przemiła Natalia, mama Michałka i żona Tomka, właściciela firmy:) Natalio, DZIĘKI!!!!

Po kilku dniach byłam właścicielką Fal Dunaju. Pamiętam ten szok, kiedy wyciągnęłam na światło dzienne 5 metrów szmaty:) Pierwsza myśl - "o matko, co ja mam z tym zrobić, to przecież się nie daaaaa!". Ale byłam zdetrerminowana.

Wzięłam misia, zaczęłam trenować "kieszonkę" Po kilku próbach, które miś zniósł bez słowa skargi, zabrałam się za wiązanie dziecka. Zuza nie protestowała, była lekko zdziwiona że ma mało miejsca, pomachała rękami, nogami, porozglądała się i zaczęła się przymierzać do spania:)

Moje pierwsze wiązania były za luźne, śmiech mnie ogarnia kiedy patrzę na te zdjęcia. Ale nosiłam codziennie i po kilku dniach było już całkiem dobrze. Obie pokochałyśmy chustę i tak nam zostało do dzisiaj.

Teraz mam 3 chusty Nati, czwarta w drodze. Uwielbiam materiał Nati, jest tkany gęstszym splotem z cieńszej przędzy niż inne chusty. Dzięki temu chusty są fantastycznie wygodne do noszenia ciężkiej Zuzi - nic sie nie wpija, nic sie nie wypycha, nie ciągnie. Materiał jest trochę sztywniejszy niz w innych chustach, to mi ułatwia wiązanie - chusta się nie zwija.

Jedyne co bym poprawiła to zaznaczenie środka - Nati zaznacza środek chusty przeszyciem, a ja jako zaawansowany krótkowidz mam trudności ze znalezieniem tegoż. Pozwoliłam więc sobie na drobną modyfikację - wyprułam metkę z końca chusty, przecięłam na pół i przyszyłam na środku:)

Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć- gdybym na przykład miała szybko uciekać z domu;) i mogła zabrać tylko jedną chustę, to złapałabym Nati. I to bez namysłu.



1. Fale Dunaju maxi

Moja pierwsza chusta, ach jakiż mam do niej sentyment:) Lubię te kolory. No i po roku intensywnego używania chusta zrobiła się bardzo miękka, nie tracąc nic ze swych właściwości "nośnych".
2. Sunset maxi


Nie wiem jak to się stało, ale jest ciut dłuższy od Fal. To zresztą bardzo mi odpowiada, po zawiązaniu plecaka starcza mi ogonów na wykończenie tybetańskie:)

3. Kalahari 4m


Starcza na prosty plecak, pojedynczy x, kangura, siodełko z krzyżem, siodełko zwykłe i siodełko z długiej chusty (na sposób Hoppediza i Didymosa).

Chusty Nati z nowej partii są szyte z nieco innego materiału - podobno jest bardziej miękki. Nie mogę się doczekać kiedy go wypróbuję:) Poczto Polska, działaj:)

1 komentarz:

Kajka pisze...

Z ust mi wyjęłaś wątek pochwalny Nati. To najlepsza z wszystkich chust, jakie posiadam. A kolor Sunseta to poezja - stonowane, ale wesołe zestawienie malinowej czerwieni, zgaszonej pomarańczy i koloru piasku (nie nadmorskiego dodam) toto, co Misiaczki kochają najbardziej. I na razie nie znalazłam w ofercie żadnej z firm czegoś, co by mi bardziej kolorystycznie podeszło. I choć rozstałam się z krótką Savannąto kusi, oj kusi nowa dostawa chust.