Mój drugi przystanek na chustowej trasie - Bebelulu.
Kiedy Zuzia miała dwa miesiące, a moze nawet mniej, przytłoczona macierzyństwem zapragnęłam ułatwić sobie życie i wreszcie kupić jakąs chustę. Padło na Bebelulu - łatwo dostępne, cena nie zabójcza, piekne wzory. Nabyłam Lulu w piękne, sraczkowate prążki a' la stonka ziemniaczana;). Pełna nadziei rozpoczęłam próby chustowania i... habemus klapam, mówiąc słowami mego ulubionego publicysty:) Zuza zapadała się w głąb chusty, głowe miała przygiętą do klatki piersiowej, pasek wrzynał mi się w ramię, te cholerne sznurki przeszkadzały, zaszyty ogon ograniczał możliwości regulacji i Zuza wisiała mi w okolicach biodra nawet przy maksymalnie podciągniętym pasku (chuda wtedy byłam;)... Wprawdzie, jako dziecko mocno naręczne, nie prostestowała przeciwko układaniu w chuście i próbom noszenia, nawet próbowała tak zasypiać ale mnie było niewygodnie, to nie było to.
Przypuszczam że teraz okiełznałabym bez wiekszych trudności narowistą Lulu i może nawet polubiłabym ją:) Ale wtedy wydawało mi sie to zadaniem ponad siły. Sprzedałam złośliwą chustę na Allegro.
Długo, długo potem, między jedną a drugą chustą wiązaną dałam się skusić na Hamalu. Miłe zaskoczenie - była o niebo lepsza i łatwiejsza w obsłudze. Ale miałam do niej zastrzeżenia - rozbestwiona już byłam wygodą chust od Marty czyli Oppamamy i przeszkadzało mi w Hamalu niewygodnie (wg mnie) uszyte ramię. Poza tym te sznureczki, iście szatański pomysł, plątały mi się, dyndały i przeszkadzały, no i zaszyty na końcu ogon jakoś mi nie pasował. Jako że materiał był śliczny - zielono- różowe paseczki, postanowiłam się jej nie pozbywać tylko doprowadzić do stanu używalności. Hamalu została bezlitośnie rozpruta, pozbawiona sznurków i metalowych szlufek i wreszcie zrekonstruowana jako normalna chusta kółkowa na pływających kółkach. Bez udziwnień. I w takiej postaci używam jej do dziś, bardzo sobie chwaląc.
Jakiś czas potem nabyłam Kangalu:) Chciałam spróbować:) Jako że kupowałam przez internet, wybierałam rozmiar na oko. Jestem kobitą o dośc dużych gabarytach, wzdłuż i wszerz;) więc na wszelki wypadek wzięłam XXL.
Kiedy kurier przyniósł mi chustę, dysząc z niecierpliwości zaczęłam ją przymierzać, wsadziłam Zuzę i... khm khm, zwisła mi w połowie uda:P
Pojechałam wymienić na XL ( w sklepie firmowym bardzo miła obsługa:). Przymierzyłam w domu - Zuza zwisła poniżej biodra i mocno protestowała. Zadaniem wymiany na L obarczyłam siostrę:) Przymierzyłam - no wisi dalej, chociaz juz zdecydowanie mniej. Do tego materiał (jakby denim czy coś) wrzynał jej się pod kolanka. I kolejne "ułatwienie" - chusta była zszyta na ramieniu. Moim zdaniem bez sensu, o wiele wygodniej nosi sie w pouchu kiedy wierzchnią połę chusty wywija się na ramię, wtedy dziecko jest lepiej (blizej) zamocowane do noszącego. Rozprułam oczywiście.
Forma poucha bardzo mi odpowiadała, doksonała rzecz na szybkie akcje typu "mama usiłuje gotować a dziecko ryczy". Albo na wnoszenie po schodach.
Jednak i ta chusta w końcu znalazła na Allegro nowa właścicielkę:)
2 komentarze:
Buuu, moją ulubioną chustę Lulu tak bezlitośnie potraktować! Ale rozumiem, faktycznie do "łatwych" nie należy, a nie wiem, czy udało by się nosić pierwsze, z racji braku wprawy "nieporęczne" dziecko. Przy Kubie, którego "przerzucałam jak worek kartofli" (słowa mojej mamy), poszło jak z płatka. Ale i ta chusta znalazła nową właścicielkę. Po prostu Oppamama jest o niebo lepsza do regulacji. I milsza ...
Kajka, dla mnie jesteś GURU że Ci się udało w Lulu nosić:) Mnie to przerosło:)
Prześlij komentarz